piątek, 23 sierpnia 2013

Kosmetycznie

Która z Was wie co/kto jest na obrazku z lewej górnej strony?
Mała podpowiedź- postać z jednej z ulubionych książek z dzieciństwa.
Dodana w ramach unadnatkowania bloga

czwartek, 22 sierpnia 2013




 Rotawirus Tymka okazał się być zapaleniem jelit.
Pobyt w pierwszym szpitalu, potem w drugim-makabra.
Nie mam ochoty tego wszystkiego opisywać- grunt że to już za nami.

Po skończonych perypetiach szpitalnych czas było wrócić do rzeczywistości.
Z racji ładnej pogody i próby pogodzenia wszystkiego nasze
życie przybrało dwa, wymieniające się warianty.

Wariant nr1.
Poniedziałek, pakuje siebie, Mamę, Tymka i wyjeżdżamy na wieś.
70 km od Krakowa, tuż przed górami. Za domem pole, przed domem las,
z boku domu las i sąsiedzi.
Cisza spokój i trylion rzeczy do zrobienia.  ( wykoszenie 32 arów, odskrobanie chałupy, wymalowanie chałupy, poplewienie w grządkach i ganianie z Tymkiem po całej działce)

W piątek przyjazd Piotra z tatą i mój samotny powrót do Krakowa.
Sobota/niedziela praca po 10/12 godzin po czym powrót na wieś.
Na tym wariancie najwięcej korzysta Tymek.
Od 7 rano do 20 cały czas na polu. I jak nie bieganie po trawie to gonienie zaprzyjaźnionego psa. Jak pies ratował się ucieczką to oskubywanie grządek z poziomek, malin i tym podobnych.

Minus? Z Piotrem praktycznie się nie widujemy. W piątek wyjeżdżałam przed jego przyjazdem, w niedzielę on przed moim

Wariant nr2.
Siedzimy w Krakowie ( kiedyś trzeba zrobić pranie i wyjść z głuszy do cywilizowanego świata)
Pobudka o 6 rano, Piotr do pracy a my, no cóż, codzienna rutyna.
Śniadanie, zabawa, spacer, obiad, spacer, zabawa i odliczanie czasu do powrotu z pracy zmiennika do opieki.
Potem chwila oddechu i… znowu Tymek. Jak już kiedyś pisałam Piotr pracuje na 2 etaty z czego 1 załatwia z domu. Na skutek tego po powrocie do domu ok. 17, zabawie z Tymkiem, gdzieś od 19 znowu pracuje. Czasem do 23, a czasem do 4 nad ranem.

Jak można się domyślić delikatnie mówiąc brak czasu na cokolwiek.
A kiedy trafia się wolna chwila zamiast pędzić do komputera idę zlec na kanapie i chociaż na chwilę zamknąć oczy.
Tak więc proszę nie potępiać mnie za nieobecność tylko zrozumieć. Ewentualnie spakować walizkę, przyjechać i trochu mnie odciążyć J

Nie chciałam wyjść w tym poście na umęczoną Matkę Polkę, ale ile, no ile można biegać z pochylonymi plecami za dzieckiem?? Nie wspominając już o czytaniu jednej ukochanej książeczki po naście razy dziennie i naśladowaniu zwierzątek ( chociaż kura, kogut i kot wychodzą mi zawodowo!!)

Na szczęście całe zmęczenie, i znużenie codzienną rutyną osładza mi widok uśmiechu z 4 ząbkami, czy też potok zagadujących mnie, jeszcze mało rozumianych słów

Solennie nie obiecuję poprawy, za to postaram się bardziej na bieżąco dawać znać co u nas, a zamiast tylko czytać Wasze posty ( co czynię regularnie) też zostawić jakiś komentarz








środa, 26 czerwca 2013

Jak nie urok to...

Tymek w szpitalu.
Podejrzenie rotawirus.
Ja sił brak.
Piotr tak samo.
Nie wiadomo kiedy mu się polepszy.
Makabra.
A wszystko to na parę dni przed planowanymi chrzcinami.
Jak widać diabeł zrobi wszystko byle by go nie wypędzić...

środa, 5 czerwca 2013



Ostatnie tygodnie nie były dla mnie łatwe. O ile ponoć nieszczęścia chodzą parami, tu u mnie przybiegło ich cale stado. I co rzadko mi się zdarza, po prostu się załamałam.
Nie chcę tutaj wchodzić w szczegóły, nie sądzę żeby mi to pomogło, a dla was stanowiło ciekawą lekturę. Pewne jest że wiele rzeczy się zmieniło, i teraz  trzeba znaleźć właściwe podejście i siły żeby przejść nad tym do porządku dziennego.
W ramach uwiecznienia dochodzenia do siebie dostałam od Piotra najlepszy prezent z możliwych w tej sytuacji: zostałam sama w domu. Wiem, wiem nie każda z was to zrozumie, ale naprawdę: od wczoraj ( kiedy to chłopaki  wyjechali) humor skacze mi do góry z każdą minutą.

Odkąd urodził się Tymek moje chwile dla samej siebie polegały na szybko wypitej kawie ( podczas gdy chłopaki szalały w pokoju obok), albo na przeczytaniu książki podczas spaceru.
Za mało żebym mogła się poczuć jak pełnowartościowa, zrelaksowana ja.

Od wczoraj, poza gruntownym sprzątaniem mam w planach tylko i wyłącznie relaks. A co przez to rozumiem? Ano na przykład wylegiwanie się do woli na kanapie z książką. Niby niewiele a jakiego daje kopa. No i rzecz której mi chyba najbardziej brakowało: wieczory tylko dla mnie.
Wieczory z dala od telewizora, karmienia, układania do snu.
Za to wieczory przy komputerze z dużą ilością muzyki, piwa i ….kanastą.
W czasach przed Tymkowych, kiedy Piotr był na delegacji w Hamburgu nic tak dobrze mi nie robiło jak właśnie wieczór dla mnie.
Wczoraj z nostalgią odszukałam zakurzoną play listę, założyłam słuchawki na uszy i spędziłam najprzyjemniejszy od dawna wieczór.
Zimna tatra mocna obok, logowanie na kurnik.pl, a w uszach  Pearl Jam, Maideni, Soil i wielu innych.
Myśli błądzące na wspomnieniach z wyjazdów do USA, wspinaczek po Tatrach i na tym kim parę lat temu chciałam być.
Moim największym marzeniem było zostanie ….ratownikiem TOPR.  Przygotowywałam się do tego solidnie przez dłuższy czas. Egzamin z topografii, asekuracji, jazdy na nartach miałam już zaliczone. Na niecałe 2 tyg. przed egzaminem kondycyjnym zmasakrowałam sobie na juwenaliach kolano. I całe, w sumie prawie 3 letnie przygotowania, poszły się rypać.  Jako osoba ze śrubami w kolanie stałam się dla TOPR-u bezużyteczna. Bolało jak diabli.
I trza było sobie znaleźć nowe zajęcie w życiu. Nie do końca mając pomysł na siebie zostałam podwójną panią magister, do tego…. projektantem odzieży i konstruktorem obuwia. A pracuje gdzie? W branży optycznej. Pokiełbasiło się trochu.
  Poczucia niespełnienia pewnie nigdy się nie pozbędę, ale patrząc się na to spokojnie dochodzę do wniosku że nie jest tak źle.
A miłością do gór zaraziłam już Piotra, i mam nadzieję że to samo uda mi się zrobić z Tymkiem. Zawsze to jakaś namiastka mojej niedoszłej kariery.


A od przyszłego tygodnia znowu nam się zmieni rozkład obowiązków. Chłopię moje będzie zasuwało można by rzec na dwa etaty. Od 8 do 16.30 na nowym etacie w korpo, a po godzinach przy komputerze tak jak dotychczas dla niemieckiego pracodawcy. Oznacza to że od poniedziałku do piątku będę z Tymkiem sama, a w weekendy po 10 godzin moją pańszczyznę będę obrabiać.
Ciekawe po jakim czasie oboje padniemy na pysk….
I tym optymistycznym akcentem kończę bo wiecie, biblioteka właśnie przysłała mi maila że mam kolejne książki do odbioru….


sobota, 4 maja 2013

Come back

Z dniem 24 kwietnia z nastawieniem pozytywnych wróciłam do pracy, po blisko półtora rocznej przerwie.

Po 3 godzinach miałam wrażenie jak by wyżej wymienionej przerwy nigdy nie było.
Umysł mój kaprawy szybko przypomniał sobie większość zawiłości i niuansów i można powiedzieć że praca ruszyła z kopyta.
Zatem większy kłopot niż z zagwózdkami merytorycznymi mam z bolącymi nogami i kręgosłupem.
Jak widać co innego z wózkiem po parku, co innego z dzieckiem się bawić, a co innego w butach na obcasie cały dzień dyrdać.
O okazach klientów wszelakich, o atmosferze nie do końca przyjaznej kiedy indziej będzie- dziś, w dniu wolnym nie chce sobie myśleniem o tym psuć humoru.
W kwietniu pańszczyznę odrabiałam na pełen etat, od maja tylko na pół. Szefostwo w swej łaskawości zezwoliło na kumulację godzin, więc wychodzą mi 2 dni pracujące w tygodniu po 10 godzin.
Podczas pierwszej takiej zmiany cały czas z tyłu głowy kołotała mi sie myśl że te 10 godzin zdecydowanie mogłabym spędzić produktywniej. Trudno się mówi. Nikt nie obiecywał że pańszczyzna przyjemna i satysfakcjonująca będzie.

Tymek ( jak na dziecię nie do końca matki polki przystało) nie przejął się moją nieobecnością.
Ja ( jak na nie do końca matkę polkę przystało) nie zamęczałam się myślami co tam u potomka slychać, i jak sobie radzi beze mnie.
Piotr na mój widok niemal zatańczył z radości i rzuciwszy mi potomka pobiegł na balkon, by tam w spokoju wypalić jeden po drugim papierosów parę. Po czym zarzekając się że wcale nie było źle, że nie wymęczony, zasnął snem kamiennym o 21.30.
Co będzie dalej na froncie -zobaczymy


wtorek, 30 kwietnia 2013

Dwuroczek

Dziś jak nic mamy 2 rocznicę ślubu. O Matko!

czwartek, 18 kwietnia 2013

Make me beautiful?

Z okazji wypłaconych mi wczasów pod gruszą, rychłego powrotu do pracy oraz w końcu dobrej pogody postanowiłam coś ze sobą zrobić.
Jako że przez okres ciążowy, po ciążowy non stop chodziłam w tych samych ciuchach wyjścia nie było jak tylko zaplanować zakup nowych.
Zakupów generalnie nie lubię. Chodzenie od sklepu do sklepu, szperanie między wieszakami mnie nie bawi.
Żeby tego uniknąć zasiadłam przed komputerem i przeszperałam w internecie gdzie coś ciekawego mogę kupić. I to była ta łatwiejsza część.
Rzeczywistość pokazała mi że to co na stronkach to albo juz wykupione, albo jeszcze nie w sprzedaży. Część pierwsza zakupów zakończyła się zatem nabyciem : marynarki, spodni, i 2 bluzek. Apetyt miałam o wiele większy! A gdzie buty?? A gdzie torebka?? A gdzie te cholerne gacie palazzo ( bardzo szerooookie) ktore tak mnie zauroczyły?! No gdzie??!! Zdegustowałam się, ale jako że wizja ponownego przedzierania się przez centra handlowe mnie odstrasza, ciąg dalszy zakupów przesunięto na bliżej nie okreslony termin.

Skoro nie udało się z zakupami zaszalałam u fryzjera. Lat ostatnich parę miałam w sumie podobne fryzury. Włosy półdługie, łatwe do spięcia, i po jakimś czasie cholernie nudne. Do tego doszło wypadanie włosów po ciąży, i ich jakże widowiskowe odrastanie tuż nad samym czołem. Krótko mówiąc wyglądałam jak bym albo je sobie przypalila, albo w przypływie rozpaczy ucieła tuż nad skórą. Uroczo.
Od dzis jestem posiadaczką rudawych, zdecydowanie krotszej fryzurki której ni hu hu nie ma jak spiąć. Szał jest.
Mniej wyglądam jak niepełnoletni kocmołóch, bardziej jak zadbana kobita z 3 z przodu.

A teraz o pracy jeszcze słów parę. Równo za tydzień wracam. Do końca kwietnia na pełen etat ( nie wiem jakim cudem skoro podanie o skrócenie etatu dałam z datą 25.04...). A od maja na 1/2. Jeśli dam radę mam plan żeby kumulować sobie godziny i pracować po 10 dziennie, za to tylko 2 dni w tygodniu. Przez resztę czasu zamierzam się trzymać z dala od Krakowa wywożąc Tymka na nazwijmy to szumnie wieś.
Na myśl o powrocie mam dreszcze obrzydzenia. Jeśli pamiętacie to pisałam już że delikatnie mówiąc atmosfera jest tam po prostu chora. Wieść gminna głosi że teraz jest tam o wiele gorzej. Mam nadzieje że nurzanie się w tym bagnie 20 godz tygodniowo nie odbije mi się na psychice i na skraj jej załamania nie doprowadzi...

piątek, 5 kwietnia 2013


Macie tak czasami że ledwo co widujecie drugą połówkę? Jeśli tak, to już wiecie jak wyglądało moje życie w marcu.
Pobudka w okolicach godziny 5 rano ( bo zaległości do nadrobienia, bo trzeba było gdzieś wyjść, bo Tymek już nie spał itp) O 5 rano każdy szanujący się Piotr śpi snem kamiennym prezentując małżonce plecy i wypięty pod kołdrą tyłek.
Potem 2 zdawkowe zdania przy jego wybieraniu się do pracy  i do godziny 17/18 nie widzimy się wcale.
Czasem jakiś sms, czasem szybka rozmowa telefoniczna.
Potem Piotr padnięty wraca do domu, gdzie już czekam ja, padnięta po całym dniu z Tymkiem.
Szybko coś zje, chwilę pobawi się z małym po czym....zaczyna pracować.
Kończy o godzinie kiedy każdy porządny Nadnatek dawno już chrapie.
I tak codziennie.

Z rzeczy innych ( poza zanikającym życiem małżeńskim):
przedemną komunia chrześnicy młodszej. Na szczęście ma rozumnych rodziców, nie nastawionych na rozpuszczanie dziecka trylionem zatrważająco drogich rzeczy. W związku z tym ostatnio kupiłam jej aparat z oprzyrządowaniem i mam spokój. Do tego chce dokupić jeszcze jakąś pamiątkę i z głowy ( tak, dobrze czytacie: nie dostanie laptopa, quada i wyprawy do disneylandu)
Przed nami ( w okolicach czerwca) tymkowe chrzciny. Zapowiedzieliśmy chrzestnym że nie chcemy dla niego : lokaty bankowej, sztabki złota, upiornie drogich zabawek którymi pobawi się parę tygodni, ani tym podobnych.
Nie rozumię wymagania od chrzestych kupowania jak najdroższych prezentów. Nie ogarniam tego że niektórzy wyznają zasadę: zastaw się a postaw się tylko po to żeby móc się pochwalić co się dziecku kupiło. Mierzi mnie to. Chociaż jak wygram w totka to może mi się odmieni....

Jeszcze w kwesti wydawania pieniędzy: jako że teraz oficjalnie jestem na urlopie wypoczynkowym, dostałam wczasy pod gruszą. Żeby jakoś oslodzić sobie powrót do szczerze znienawidzonej pracy całość ( przy aprobacie Piotra) zamierzam wydać na nowe ciuchy do pracy. Skoro mam się męczyć w tych kazamatach, to chociaż w nowych ciuchach ;)

I kolejny temat: Tymek oficjalnie skończył pół roku. Nie wiem kiedy to zleciało. Trza mu przyzać jedno: fajny z niego skrzat.
A z ciekawostek: do kogo jest podobny? Do mnie :D Jeśli porównać moje zdjęcia z tego okresu, no cóż, wygląda tak samo. Jeśli to się utrzyma to w okresie nastoletnim biedak za piękny nie będzie...

I to tyle na dzisiaj. Piotr ma wolne z 5 minut więc zdecydowanie trzeba to wykorzystać!

piątek, 1 marca 2013

Praca



Pisanie poniższego posta zaczełam w poniedziałek. Ubiegły. Moje zapalenie oskrzeli, potem przeziębienie Tymka skutecznie uniemożliwiały jego szybsze dokończenie

15 lutego skończył mi się podstawowy urlop macierzyński.
Zgodnie z polskim prawem ( póki co ) kobiecie przysługuje 20 tygodni podstawowego urlopu macierzyńskiego. Po nim może złożyć wniosek o dodatkowe 4 tygodnie, a później czas wrócić do pracy. Proste prawda?
Ale co w sytuacji kiedy nie chce się oddać dziecka do żłobka, a wizja powrotu do szczerze znienawidzonej firmy przyprawia o dreszcze?

I właśnie to przez ostatnie tygodnie zajmuje mi głowę.
Rozmów na temat co dalej, jak, kiedy odbyliśmy z Piotrem tryliony.
W końcu wyłoniło się parę opcji do wyboru:

-po macierzyńskim iść na przysługujący mi urlop wychowawczy.
Największym plusem było by brak problemu z opieką nad dziecięciem. 
Wyglądało by to dokładnie tak jak do tej pory: większość czasu spędzalibyśmy we dwójkę,
z przerwami na mój kurs językowy plus inne wyjścia.
Wtedy dziecię lądowało by u mojej Mamy. Minusem? Na pewno moje zmęczenie.
Półdiablę choćby i najukochańsze, po całym dniu razem po prostu męczy. Kolejne minusy?
Z pewnością nie zostałam stworzona do ciągłego siedzenia w domu, pracuję od lat hmmm, już nastu,
i nie za bardzo wyobrażam sobie zarzucić to na kolejne lata.
Nie wspominając już o tym że dla pracodawcy ( obecnego i przyszłego) staję się w tym momencie persona non grata.

- powrót do pracy na pełen etat. Ha! Niestety moja obecna praca jest zmianowa i obejmuje również weekendy. Więc przez pół miesiąca w domu nie było by mnie od ok.8 do 18, albo od  ok.12 do 23.
Co w tym czasie z Tymkiem? Żłobek? ( prywatny rzecz jasna bo na państwowy trzeba by się było
zapisać ponad rok temu) Zdecydowanie bym tego nie chciała. Półdiablę jest jeszcze za małe
żeby większość dnia spędzać z obcymi osobami które pod swoją opieką mają jeszcze po 5,6 innych Półdiabląt. Zostawić do z moją Mamą? Też nie. Co innego kiedy zostaje z nim dwa razy w tygodniu na 2 godziny, a co innego 5 dni w tygodniu na cały dzień.
Mama przede wszystkim jest kobietą a dopiero potem Babcią, i nie mam prawa zabierać jej całego czasu
w imię „świętego obowiązku opieki nad wnukiem najmłodszym”.

- powrót do pracy na niepełne etat. I tutaj póki co pełna dowolność w jakim systemie chce pracować.
Czy normalnie po 4 godziny ( w przypadku ½ etatu) czy łączyć to w zmiany np. 8 czy 12 godzinne,
i mieć wtedy więcej dni wolnych. Przy tej pierwszej opcji mogę pracować wieczorami tak, żeby Półdiablę zostawało pod opieką Piotra ( po jego pracy), przy drugiej skumulować pracę w weekendy i wtedy też Tymek jest pod opieką taty. Plusem jest brak wyręczania się innymi przy opiece,
minusem nasze niewątpliwe wtedy zmęczenie.

Po naprawdę wielu przegadanych godzinach, rozpatrywaniu po raz enty wszystkich za i przeciw, zdecydowaliśmy się na ostatnią opcję: powrót na część etatu do pracy.
Jako że za poprzedni rok mam jeszcze cały urlop do wykorzystania, plus resztki macierzyńskiego dodatkowego, w pracy mam się stawić 25 kwietnia.
Na razie na ½ etatu-to w każdej chwili można zmienić. Póki co  postaram się pracować po 4 godz bez kumulacji. Zobaczymy czy to się sprawdzi.

I na koniec pytanie do Matek wszelakich-jak to wyglądało u Was?

wtorek, 12 lutego 2013


W piątek na weekend wpadła do nas z wizytą mama Piotra.
Pomiędzy zachwytami nad wnukiem, zabawami z wnukiem a wpatrywaniem się w wnuka znalazła czas na ulepienie tryliona pierogów ruskich.
Po czym stanowczo zażądała od nas opuszczenia domu w godzinach nocnych.
Ależ proszę bardzo!

Z domu bez Tymka wychodzę średnio 5,6 razy w tygodniu.
Ale wyjść wieczorem, w weekend , z mężem, w celu alkoholowym, ho ho, to się od dawna nie wydarzyło.

Przy pierwszym piwie (pitym po raz pierwszy od dawna w kuflu, przy knajpianym stoliku, w otoczeniu ludzi, w wielkim świecie rzec by można) pogratulowaliśmy sobie wyjścia, wznieśliśmy toast za ochoczą do zajęcia się wnukiem teściową, i powoli raczyliśmy się procentami.

Przy drugim humory skoczyły w górę o 100 %, a żeby zbyt szybko nie zakończyć wyjścia do pustawych żołądków wrzuciliśmy zestaw precli z masłami. Potem doszliśmy do wniosku że podobne wyjścia wieczorem z domu trzeba będzie częściej uskuteczniać.

Przy trzecim Piotr był gotów przysiąc że pomysł wyjścia wyszedł od niego, a ja ochoczo mu w tym przyklasnąć. Rozochoceni wizją wyjść z domu postanowiliśmy rozszerzyć je o ofertę kulturalną i chociaż raz na kwartał zawitać w teatrze czy też operze.

Przy czwartym poziom humoru osiągnął apogeum, zebrało nam się na śpiewy więc co by innym ludziom nie burzyć spokoju przenieśliśmy się na ulicę w ramach spaceru.

Tam już czyhała na nas budka z kebabem której nie mieliśmy się ani siły, ani ochoty się oprzeć.
Z coraz zimniejszymi kebabami w ręku udaliśmy się na spacerek Plantami, obok Wawelu, znacząc trasę przejścia kawałkami mięsa, sałaty i innych dodatków jedzeniowych.
Do domu po raz pierwszy od wieków zawitaliśmy po północy, zgodnie stwierdziliśmy brak kontroli czystości, i z resztkami kebaba w zębach runęliśmy spać.
Dzień następny powitaliśmy z lekka wymięci, pachnący dymem papierosów i zadowoleni z siebie jak rzadko kiedy.

Kolejne wyjście wieczorne zaplanowano na czwartek.
Tym razem w roli głównej zamiast piwa wystąpi stek z wołowiny argentyńskiej i wino.
Też nieźle.


sobota, 2 lutego 2013

Tymkowo




Grypsko straszne mnie dopadło i na dłuższy czas wyłączyło z życia, także komputerowego. Po powrocie do świata żywych w domu zastałam prawie że zgliszcza tak więc czasu wolnego za wiele nie miałam.
Ale ja nie o tym dziś chciałam.

Mniej wiecej rok temu upewniliśmy się że jestem w ciąży.
Wtedy cała ta sytuacja mimo enztuzjazmu i zadowolenia wydała mi się lekko absurdalna. Na USG zobaczyłam coś niespełna 4 mm, co kiedyś, w strasznie odległej przyszłości miało stać się dzieckiem.

Czasy przed-Tymkowe wydają mi się bardzo odległe,czasy kiedy z czystym sumieniem pławiłam się w egoiźmie, kiedy najważniesze było to czego ja chcę,potrzebuje.Jako osobie mocno skupionej na sobie ciężko mi było sobie wyobrazić że będe umiała to w sobie zmienić.
Moje wyobrażenia z tamtego czasu o sobie jako matce hmmm.
Na pewno nie chciałam zostać Matką Polką Umęczoną.
Na pewno nie chciałam podporządkowywać wszystkiego pod dziecko.
Jako że ostatni kontakt z niemowlakiem miałam prawie dekadę wcześniej cała pielęgnacja,opieka ( wszystko na co teraz w skrócie mówimy-oporzadzanie) trochu mnie przerażało. Zwłaszcza że wiedziałam że przez pierwsze 3 m-ce będe z tym sama.
I najnormalniej w świecie nie umiałam sobie wyobrazić własnego dziecka,połączenia mnie i Piotra.

Teraz tamtejeszy absurd waży blisko 7 kg, dziś z hukiem skończył 4 m-ce,i zdecydowanie zajął miejsce nr 1 w naszym życiu.
Będać w ciąży nie rozczulałam się na każde jego kopnięcie,nie gadałam godzinami do brzucha, i nie zamęczałam otoczenia opowieściami o przyszłym super dziecku.
Szczerze mogę przyznać że pierwszy widok Tymka nie wzbudził u mnie fali emocji, raczej westchnienie ulgi że już po wszystkim.Przez pierwszy dzień podchodziłam do niego raczej ostrożnie.
Większa fala uczuć przyszła dnia 3 w szpitalu, kiedy nagle okazało się że ma problemy z oddychaniem i sercem. Przez tych parę godzin kiedy leżał w inkubatorze, potem miał przeróżne badania, czekaliśmy na wyniki itd,obudziły się we mnie uczucia macierzeńskie. Nagle to Tymek stał się numerem jeden i tak już pewnie zostanie.

Jeszcze w ciąży nasłuchałam się/naczytałam że pierwsze tygodnie są najgorsze. Ze dziecko non stop płacze,że kolki, że moje niewyspanie itd.
Owszem czasem płakał, kolki miał ze 4 razy, a wysypiałam się lepiej niż w ciąży.
Bawiło mnie jak przeciągał się całym sobą i chrapał jak sierżant sztabowy.
Wtedy karmiony cycem, śpiący z wygody ze mną w łóżku przez większość czasu był jednak...nudnawy.
Nie oszukujmy się, z noworodkiem nie ma nie wiadomo jakiego kontaktu,jego reakcje są mocno ograniczone, a większość czasu jak nie przesypiał to przejadał.

A teraz? Niebo a ziemia. Raz że do pomocy mam Piotra, dwa to już zupełnie inne dziecko.
Nie tylko waży 2 razy więcej niż po urodzeniu, nie tylko zmienił się fizycznie, przede wszystkim z mało kumatego noworodka zmienił się w pełnego energi małego stworka.
Stworka który zwija się ze śmiechu, ślini się niemiłosiernie i zanosi się z radości na widok lampy kuchennej i wzorku na firance.Żeby nie było za kolorowo kłóci się pełnym głosem przy wyciąganiu z kąpieli i głośno woła kiedy ma dosyć samotnego leżenia na macie. A za punkt honoru postawił sobie wsadzenie sobie do ust wszystkich przedmiotów w domu mnieszych niż 1 metr. Z moimi palcami i włosami na czele, rzecz jasna.

Fizycznie bardziej wdał się w tatę. Po mnie oczy, dołeczek w policzku przy uśmiechaniu się i parę gestów.
Ziewa, gmera sobie pięścią w oczach, i śpi w pozycji takiej jak ja. I jak ja, jak zmęczony lub głodny to zły.
Jako dziecko od dłuższego czasu butelkowe, dziś z zimną krwią dał się nakarmić łyżeczką pierwszą zupą.
W nocy daje pospać,poza przerwami na jedzenie. Chyba że ma humorek i w okolicach godziny 4 nad ranem domaga się godzinnego uspokajania i noszenia na rękach.

Nie twierdzę że zajmuje pierwsze miejsce w rankingu na super niemowlaka wszechczasów.
Ale z pewnością mieści się w pierwszej setce ;)

















sobota, 12 stycznia 2013

Poradnik dobrej gospodyni


Buszując po Internecie czasem można znaleźć prawdziwe perełki.
Poniżej jedna z nich ( po jej przeczytaniu Piotr wydrukował, powiesił na lodówce, i kazał ściśle przestrzegać, a ja upewniłam się że nie grozi mi bycie idealną żoną) 

Poradnik dobrej gospodyni  z 1955 r.

 * Przygotuj obiad. Zaplanuj go wcześniej, nawet poprzedniego wieczora, tak by pyszna potrawa czekała na jego przyjście. W ten sposób dajesz mu znać, że myślałaś o nim i przejmujesz się jego potrzebami. Mężczyzna jest głodny, kiedy wraca do domu i perspektywa dobrego posiłku (zwłaszcza jego ulubionego dania) to część niezbędnego ciepłego powitania.

 * Przygotuj się. Odpocznij 15 minut, byś była odświeżona na jego przyjście. Popraw makijaż, zawiąż wstążkę na włosach i wyglądaj promiennie. Pamiętaj, że on właśnie wraca z pracy, gdzie napatrzył się na zmęczonych ludzi. ( wygładź fałdki na sukience, zetrzyj kurz z lakierek, ) 

 * Bądź trochę bardziej radosna i trochę bardziej interesująca dla niego. Coś musi rozświetlić jego nudny dzień - to twój obowiązek.(... ) 

 * Posprzątaj. Przed jego przyjściem ogarnij wzrokiem główną część mieszkania.( by rzadne pyłek nie zmącił słodyczy powrotu do domu) 

 * Pozbieraj podręczniki, zabawki, papiery itp. i odkurz stoły.

 * W czasie zimnych miesięcy powinnaś rozpalić ogień w kominku, by on mógł się zrelaksować. Twój mąż poczuje, że jest w raju, w świątyni odpoczynku i porządku, co tobie również polepszy samopoczucie. Przecież dbanie o jego komfort przyniesie ci ogromną satysfakcję. ( gdy nie masz kominka, przygotuj w salonie mały ołtarzyk ku jego czci, i tam zapal świece) 

 * Przygotuj dzieci. Przeznacz kilka minut, by umyć im ręce i buzie (jeśli są małe), uczesać włosy i, jeśli to konieczne, przebrać je. To małe skarby i on chce zobaczyć je w tej roli. Na czas jego przyjścia wyeliminuj hałas zmywarki, suszarki i odkurzacza. Zachęć dzieci, by były cicho.( nawet 3 m-e niemowlę uciszy się natychmiast, byle by godnie powitać powracającego tatę) 

 * Uciesz się, że go widzisz. (dyganie jest obowiązkowe już od progu!)

 * Powitaj go ciepłym uśmiechem i okaż szczerość w twoim pragnieniu ucieszenia go. ( pamiętak że ciepły uśmiech powinnaś doskonalić codziennie przynajmniej przez 15 min,) 

 * Wysłuchaj go. Być może masz wiele ważnych rzeczy, o których chcesz mu opowiedzieć, ale moment jego przyjścia nie jest właściwy. Niech mówi pierwszy - pamiętaj, jego tematy konwersacji są ważniejsze niż twoje. ( bo o czym że ciekawym możesz mówić) 

 * Spraw, by ten wieczór był tylko dla niego. Nigdy nie narzekaj, gdy wróci do domu późno lub wychodzi na kolację lub w inne miejsce bez ciebie. Spróbuj zrozumieć, że żyje w świecie napięć i stresu. ( taki to biedny los mężczyzn, tylko oni zmagają się ze stresem i napięciem) 

 * Twój cel: spróbuj sprawić, by dom był miejscem spokoju i porządku, gdzie twój mąż będzie mógł odświeżyć ciało i umysł. 

 * Nie witaj go narzekaniem i problemami.( bo czymże one są w obliczu problemów Jego?) 

 * Spraw, by było mu wygodnie. Zaproponuj, by się oparł na wygodnym fotelu lub by położył się w sypialni. Przygotuj mu coś chłodnego lub ciepłego do picia.

 * Ułóż dla niego poduszki i zaproponuj, że zdejmiesz mu buty. Mów cichym, kojącym i miłym głosem. ( oczywiście codzienne doskonalenie tonu głosu jest obowiązkowe!) 

 * Nie kwestionuj tego, co robi, nie podważaj jego sądów. Pamiętaj, to on jest panem domu i zawsze czyni swoją wolę sprawiedliwie i rozmyślnie. Nie masz prawa tego kwestionować. ( pewnie że nie mam prawa, skoro on w swej wspaniałomyślności wziął i mnie poślubił)

 * Dobra żona zawsze zna swoje miejsce.


I co wy na to?

wtorek, 1 stycznia 2013

2012 --> 2013



Nikogo pewnie teraz nie zdziwi że poniższa notka będzie połączeniem podsumowania  minionego roku, oraz rzadko się spełniających postanowień noworocznych.
Najpierw podsumowanie. Z czystym sumieniem mogę napisać że ostatnich 12 miesięcy nie było złych.
Na pewno były to miesiące niezapomniane. Przede wszystkim przez ciążę i zostanie mamą.
Oba stany były dla mnie zupełnie nowe, i teraz coraz śmielej mogę powiedzieć że dałam radę.
Nie zamieniłam się w słodko ćwierkającą mamuśkę, nie oszalałam z niewyspania, i nie atakowałam otoczenia opowieściami o cudowności Tymka, i jego przewagą nad innymi dziećmi.  ( przynajmniej tak mi się wydaję…)
Bycie rodzicem ( póki co?) nie zdeterminowało mi życia, i nie sprawiło że wszystko się kręci tylko wokół jednego.
Poza tym, przez L4, po raz pierwszy od ładnych paru lat miałam więcej czasu nie tylko dla rodziny czy znajomych ale i samej siebie. Z pełną premedytacją zamieniłam się w samoluba i zaczęłam się rozpieszczać. W końcu mogłam sobie czasowo pozwolić nie tylko na basen, kurs językowy, ale przede wszystkim na zwykłe lenistwo z książką w dłoni.
Widmo zagrażającego od 25 tygodnia ciąży przedwczesnego porodu kosztowało dużo nerwów, ale i pozwoliło na nowo zobaczyć że na Piotra zawsze mogę liczyć, i że chociaż często wkurza mnie niemiłosiernie, to właśnie dzięki niemu łatwiej mi wszystko znieść.
Oczywiście nie obyło się bez niezliczonych kłótni i fochów o pierdoły które towarzyszą nam od początku, i raczej ubarwiają niż uprzykrzają nam życie

A jeśli chodzi o postanowienia, no cóż. W zeszłym postanowiłam sobie że:
- do marca znajdę nową pracę ( okazało się że mam jednak poprzednią więc realizacja umarła śmiercią naturalną)
-dostanę kredyt i kupię w końcu to cholerne mieszkanie ( okoliczności wszelakie kazały to przełożyć na kiedy indziej)
-wraz z zewem natury w ciąże zajdę i bezkarnie będę się  objadać się po nocach kiszonymi ogórkami z lodami ( efekt ciąży właśnie kłóci się w łóżeczku z karuzelą/lampką/tatą/diabli go wiedzą kim. A zachcianek ciążowych nie miałam)

Z tych mniej ważnych ale jednak:
-standartowo schudnąć, o magicznej liczbie 55 kg mogę zapomnieć, ale choćby 60 kg się udało (w minionym roku osiągnęłam liczbę zdecydowanie większą)
-zapisać się na jakieś zajęcia typu np. fitness, i dla odmiany na nie chodzić, a nie tylko napawać się widokiem karnetu ( ha! Na basen sobie pochodziłam do póki nie kazano mi plackiem w domu przez ciąże leżeć. Więc mniej więcej plan zrealizowano)
Więcej postanowień nie miałam.
Plany, postanowienia na następnych parę miesięcy?
Nie różnią się zbytnio od poprzednich ( smutne? Żałosne? Niemożliwe?!)
Przede wszystkim:
- zmienić pracę jak najszybciej, żeby po urlopie macierzyńskim nie wracać na zbyt długo do obecnej szczerze znienawidzonej
- mieć możliwość zakupu własnego wymarzonego mieszkania ( jeśli mam coś spłacać do emerytury niech to będzie faktycznie TO, a nie tylko namiastka)
-bardziej zadbać o formę ( tak, o formę będę walczyć a nie o cyferki na wadze. Wagowo jest mnie teraz ciut mniej niż przed ciążą, ale chyba czas przestać sobie mydlić oczy i wierzyć że zejdę poniżej 65 kg-do których i tak mam daleko i tak.)
- mniej się denerwować, złościć ( raptus jestem, i często ciężko mi się ugryź w język)
-bardziej skupić się na oszczędzaniu, a nie wydawaniu pieniędzy ( rozrzutność Piotra za pewno w tym nie pomoże)

Tyle.
Więcej nie ma sensu sobie teraz postanawiać, bo i tak wiele rzeczy wyjdzie że tak powiem w praniu. Nie nastawiam się nie realizację wszystkich bo nie na wszystkie tak naprawdę będę miała wpływ. Wystarczy mi że za rok z czystym sumieniem będę mogła powiedzieć że szczerze się starałam.
A na sam koniec standardowe postanowienie: oby nowy rok nie był gorszy od poprzedniego. Ave