czwartek, 30 sierpnia 2012

Wakacyjno-kryzysowo

Nie, nie urodziłam jeszcze.
Po prostu jak  się tylko  da staramy się wykorzystać ostatnie dni nietylko wakacji, ale i bycia tylko we dwójkę.
Znaczy się każdą wolną chwilęspędzamy poza miastem. Do Krakowa zjeżdżamy tylko na wizyty lekarskie, badania,a potem od razu sruuuuuu na wieś.
A tam, no cóż, jak to na wsi głuchej i spokojnej: sielanka.
Wychodzę przed chałupę w piżamie, zapadam się w leżaku, kawaw dłoni, widok na las, i dzień jakoś leci.
Obok leżaka stolik z książkami do przeczytania, obok nic cośdo przegryzania, pod stolikiem zapas picia i wakacjuje się na całego.
Wieczorem od niechcenia ognicho, na obiad czasem grill i takszybko ucieka dzień za dniem.
Świadomość że to ostatnie takie wyjazdy we dwójkę, ostatniespokojne ogniska dodają jeszcze temu uroku.
Humoru nie jest w stanie popsuć ani co chwila zmieniającasię pogoda,( czytanie przed chałupą, pod wielkim parasolem podczasulewy-bezcenne), ani złapana niemal że na środku autostrady guma, ani nawet kotsąsiadów który od paru nocy z uporem maniaka rzuca się nam na okna z rozpaczliwymmiauknięciem.
Laptopa nie biorę ze sobą więc jedyny kontakt z Internetem mamprzez komórkę. Ale że innych leniwych zajęć w bród , tak więc i z niej rzadko korzystam.
Z frontu ciążowego, no cóż, niewiele nowego.
Kulfon niczym Obcy co chwila porusza całym brzuchem.
Torba póki co częściowo spakowana zamieszkała w samochodzie,a nas dopadł kryzys nie tyle wiary co imienia.
Kulfoniastego imienia.
O ile parę miesięcy temu numerem jeden był Ignacy/Ignaś, toteraz powoli na prowadzenie wysuwa się Antoni/Antoś/Tosiek/Antek.
W tle ( zwłaszcza mnie) przesuwają się jeszcze inne imionatypu: Mieszko, Tadek, Tymek, Benedykt.
I bądź tu człowieku mądry i coś wybierz.
Ponoć kobieta na 2 tygodnie przed porodem głupieje, co też wyboru nie ułatwia.
Więc może Wy macie jakieś ulubione/dobrze się kojarzące męskieimiona do podzielenia się co?
Wspomóżcie ciężarną, wspomóżcie :)


niedziela, 19 sierpnia 2012

Ciąg dalszy życia w dwupaku

Wbrew temu co by się mogło wydawać żyję.
Żyję a do tego wciąż w dwupaku. Dla cierpliwych wiadomośc iciążowe pojawią się przy końcu notki.
Po prostu przez ostatnie tygodnie nie po drodze mi było  zkomputerem.
Przyczyniło się do tego parę rzeczy, w tym remont, wielkie odgruzowywanie mieszkanie a potem ostatnie spokojne wakacje we dwójkę.
Ale od początku.
Mogło by się wydawać że remont pokoju to nic wielkiego.
Ot parę razy machnąć pędzlem, od niechcenia poprzesuwać meble i gotowe.
I pewnie mogło by tak być gdyby ktoś nie miał za męża osoby mega starannej i dokładnej.
Która z remontu jednego pokoju uczyniła prawie tygodniową drogę przez mękę. 

Remontowany długi i wąski pokój dotychczas w połowie służył jako nazwijmy to szumnie salon, a w połowie przechowywalnia gratów przeróżnych.
Po nielicznych debatach zdecydowano że w części dotychczas graciarnianej zainstaluje się Kulfona z oprzyrządowaniem , w pozostałej tak się poprzesuwa i pokombinuje żeby spokojnie dało się i posiedzieć przy laptopie i uwalić z książką na kanapie.
I zaczęło się.

Mycie ścian mydłem malarskim, płukanie ścian letnią wodą.
Ponowne mycie ścian mydłem malarskim oraz płukanie ścian letnią wodą.
Deinstalacja kabli kabelków przeróżnych po ścianach dotychczas się pnących.
Szpachlowanie dziur/nierówności, wyrównywanie śladów po szpachlowaniu dziur i nierówności.
Gruntowanie świeżo wygładzonych ścian.
Obklejanie okien/drzwi/krawędzi ścian/listewek przypodłogowych etc.
Położenie jednej warstwy w jednym kolorze.
Położenie drugiej warstwy w jednym kolorze.
Położenie trzeciej! warstwy w jednym kolorze.
Położenie jednej warstwy w drugim kolorze.
Położenie drugiej warstwy w drugim kolorze.
Poprawa niedoróbek.
Kolejna poprawa niewidocznych dla nikogo poza Piotrem niedoróbek.
Wyrwanie pędzla przy kolejnej próbie poprawy rzekomych niedoróbek.

A wszystko to z milionowym przesuwaniem drabiny aby dosięgnąć na wysokość ponad 3 metrów.
A wszystko to przy walce z licznymi skosami złośliwie uderzającymi w głowę w najmniej spodziewanych momentach.
I rzecz jasna wszystko to przy licznych uwagach osoby leżącej i zarządzającej postępem prac z kanapy.
Potem jeszcze tylko wielkie czyszczenie/skrobanie/przybijanie kabli i fazę pierwszą można było uznać za zamkniętą.
Kolejną było niedopuszczenie do ponownego zagracenia pokoju,czytaj wieki przegląd gratów wszelakich i wywalenie tych niepotrzebnych.
Kurcze, w przepastnych pudłach znalazły się nie byle jakie perełki.
Na przykład mój własny pierwszy mandat.
Opis z pogotowia gdzie wylądowałam X lat temu po Juwenaliach.
Wycinek z gazety o wypadku samochodowym kiedy to pijany kierowca wjechał we mnie niewinną jadącą wtedy nauką jazdy.
Pamiętnik sprzed blisko dekady  pisany w dalekim USA, głównie o mej pierwsze jwielkiej miłości mówiący.
Stosik biletów na koncerty, od Metallicy po Pearl Jam.
Klasówki i sprawdziany ze szkoły podstawowej.
Zdjęcia dzisiaj nie znanych mi już osób.
Świadectwo pasowanie na pierwszoklasistkę.
Żółta maskotka zająca z kieszonką na pychotki mająca tyle lat co ja.
Zaproszenie na weselu osób które właśnie są w trakcie rozwodu.
Słowem stos rzeczy nagromadzonych z lenistwa i sentymentu przez lata.
Część z tego wylądowała na śmietniku, najlepsze perełki posegregowane trafiły do pudła dla potomnych i mej uciechy własnej.

Wypchany regał z książkami został parę razy przejrzany poczym parędziesiąt i tak nie mieszczących się/ już nie czytanych  tytułów trafiło do biblioteki.
Notatki/książki/ksera z obydwóch studiów prawie w większości trafiły do śmieci.

Tryliony puzzli zalegających po kątach trafiło do domu dziecka.
Porastający kurzem rowerek stacjonarny wylądował w piwnicy.
I tak oto ze straszącego zabrudzonymi/zakurzonymi ścianamipokoju kiedyś szumnie zwanego salonem a w istocie będącego graciarnią,
powstało całkiem przyjemne miejsce.
W jednej części na tle ciemniejszej ściany stoi biała komodaz białym łóżeczkiem.
W drugiej kanapa, regał na książki, i stolik nazwijmy go szumnie kawowym.
A z boku chowa się biurko z laptopem, szafka na dokumenty.
Tyle.
Bez trylionów popierdółek zalegających półki, straszących zszuflad i spoglądających ze ścian.
Mało rzeczy, dużo miejsca które i tak później Kulfon zagracii tak.

Przyczyną remontu jak łatwo można się domyślić był Kulfon właśnie.
Przy ostatniej wizycie Najwyższy Ginekolog ponownie stwierdził że mały mocno pcha się na świat, rozwarcie jest, i w możliwość donoszenia ciąży do terminu on nie wierzy.

Dał swój numer prywatny, w razie potrzeby rozkazał dzwonić a potem niczym mantrę powtórzył listę zakazów: nie chodzić bez powodu, nie nosić,nie schylać się, nie masować brzucha, nie siedzieć za dużo, przy kichani uuważać i leki regularnie zażywać.

Przy tym wszystkim polecił z życia korzystać póki mogę,torbę do szpitala spakować i relaksować się na całego.
Ale żeby torbę spakować, trzeba mieć jeszcze czym.
Stąd trzeba było w końcu zająć się wyprawką, bo poza łóżeczkiem odziedziczonym po bratanku dla Kulfona nie mieliśmy prawie nic.

Z obszerną listą skonsultowaną wcześniej z osobami dzieciatymi pojechaliśmy do sklepu, skąd ponad 2 godziny później wyszliśmy objuczeni niczym wielbłądy.
I co by nie było, mimo że nie nakupowaliśmy wszystkich mega niby polecanych klamotów i wynalazków, mimo że wydaje się namże zachowaliśmy zdrowy rozsądek, to i tak zakupy ledwo ledwo co zmieściły się do samochodu, a kwota na paragonie spokojnie starczyła by na parę średnich krajowych. Uroczo.

Po zakupach z czystym sumieniem spakowaliśmy torbę, ale wakacyjną i sruuuuuu na wieś. Gdzie przez ostatnie 2 tygodnie oddawaliśmy się (przynajmniej ja ) błogiemu lenistwu. Ale o tym jakiemu, z czym w ręce, zwidokiem na co przed sobą w kolejnej notce bo ta strasznie długa wyszła, a jeszcze dłuższa była by zapewne nieczytalna dla większości z Was.