wtorek, 13 października 2015

.

I co ja Wam mogę napisać po takim czasie,no co.
Rzeczą oczywistą jest ze w 1 poście nie streszczę  wydarzeń ostatniego roku,zresztą nie bardzo jest o czym pisać.
Co by nie było do Was wszystkich zaglądam w miarę regularnie.
Niestety część z blogów pozostała otwarta tylko dla osób ze tak powiem udzielających się.
Trudno i trochu smutno.
Do regularnego blogowania prawie na pewno nie wrócę, bloga nie skasowałam  tylko przez
niezdrowe ciekawość co się u Was dzieję .
I że póki co nic ciekawszego nie napisze kończę,i udaje się na poranna rundę  czytelniczą
po internecie.

piątek, 4 kwietnia 2014

Ona żyje!


Ostatnio Monika z Robertową uświadomiły mi że haniebnie,
ale to haniebnie zaniedbałam bloga. Od sierpnia.

Nie żeby celowo, nie żebym parę razy nie chciała napisać, po prostu, tak wyszło.

Dzieje się ostatnio wiele, na każdym z frontów, i blogowisko samo z siebie poszło w odstawkę.
Na marne usprawiedliwienie mogę tylko napisać że do Was zaglądam regularnie, czytuje,
ale na zostawienie śladu już czasu brak.

I teraz już słyszę te pełne powątpienia myśli: taaaa, dzieje się, pewnie nie chce się jej pisać i już.
Otóż nie, a co by nie byc gołosłowną oto subiektywny przegląd wydarzeń z ostatnich 2 tygodni w skrócie:

piatek 2 tygodnie temu: w instytucie francuskim( gdzie się douczam od ponad 2 lat) pojawiło się ogłoszenie o pracę, z głupa wysłałam cv,zaprosili na rozmowę.

Poniedziałek 2 tygodnie temu: Tymek w żłobku po raz pierwszy na dłużej, tj. na 6 godzin, ja na rozmowę kwalifikacyjną.

Środa 2 tygodnie temu: Tymek szaleje w żłobku po 8 godzin, ja na kolejnej rozmowie, testy językowe, numeryczne.

Piątek tydzień temu: telefon: gratulujemy, zapraszamy Panią do współpracy!
Kiedy może Pani zaczać?
Tymek w żłobku, ja z wywieszonym jęzorem biegnę do pracy, w biegu drukując wypowiedzenie.
Mina kierownika bezcenna.
Odemnie ciacha i wino dla wszystkich., dla mnie prezent, wychodzę.
Po 5 latach zmieniam pracodawcę. Kurtyna, oklaski.

Sobota tydzien temu: początek sezonu wsiano/działkowego.
Smak pierwszej w sezonie kiełbasy z ogniska: bezcenne.

Zeszłą niedziela: słońce, słońce słońce!!!
Tymek biega jak szalony, ja delektuje się przed chaułpą zimnym piwem, jest dobrze.

 A z rzeczy bardziej zaprzeszłych( jako że od sierpnia panowąła u mnie cisza)
październik: 1 urodziny Tymka połączone z chrzcinami
listopad: praca, ospa Tymkowa
grudzień: angina ropna Tymka, praca, dom,praca
styczeń:zapalenia krtani Tymka, praca, dom, praca, narodziny syna mojej dobrej koleżanki
luty: Teść w szpiatlu-odma płucna
marzec: zapalenie ucha Tymka, operacja Teścia, początki Tymka w żłobku, pogrzeb mojego kolegi z liceum, odnowienie kontaktu z licealną paczką przy piwie,
kwiecień: w przyszły poniedziałek pogrzeb koleżanki z pracy, 14.04 początek nowej pracy
I co, usprawiedliwiłyście mnie choć troszku?

ps. a rysunek o jakim była mowa w poprzednim poście to...Pupiszon przecież! Z książki "Ronja, córka zbójnika"

piątek, 23 sierpnia 2013

Kosmetycznie

Która z Was wie co/kto jest na obrazku z lewej górnej strony?
Mała podpowiedź- postać z jednej z ulubionych książek z dzieciństwa.
Dodana w ramach unadnatkowania bloga

czwartek, 22 sierpnia 2013




 Rotawirus Tymka okazał się być zapaleniem jelit.
Pobyt w pierwszym szpitalu, potem w drugim-makabra.
Nie mam ochoty tego wszystkiego opisywać- grunt że to już za nami.

Po skończonych perypetiach szpitalnych czas było wrócić do rzeczywistości.
Z racji ładnej pogody i próby pogodzenia wszystkiego nasze
życie przybrało dwa, wymieniające się warianty.

Wariant nr1.
Poniedziałek, pakuje siebie, Mamę, Tymka i wyjeżdżamy na wieś.
70 km od Krakowa, tuż przed górami. Za domem pole, przed domem las,
z boku domu las i sąsiedzi.
Cisza spokój i trylion rzeczy do zrobienia.  ( wykoszenie 32 arów, odskrobanie chałupy, wymalowanie chałupy, poplewienie w grządkach i ganianie z Tymkiem po całej działce)

W piątek przyjazd Piotra z tatą i mój samotny powrót do Krakowa.
Sobota/niedziela praca po 10/12 godzin po czym powrót na wieś.
Na tym wariancie najwięcej korzysta Tymek.
Od 7 rano do 20 cały czas na polu. I jak nie bieganie po trawie to gonienie zaprzyjaźnionego psa. Jak pies ratował się ucieczką to oskubywanie grządek z poziomek, malin i tym podobnych.

Minus? Z Piotrem praktycznie się nie widujemy. W piątek wyjeżdżałam przed jego przyjazdem, w niedzielę on przed moim

Wariant nr2.
Siedzimy w Krakowie ( kiedyś trzeba zrobić pranie i wyjść z głuszy do cywilizowanego świata)
Pobudka o 6 rano, Piotr do pracy a my, no cóż, codzienna rutyna.
Śniadanie, zabawa, spacer, obiad, spacer, zabawa i odliczanie czasu do powrotu z pracy zmiennika do opieki.
Potem chwila oddechu i… znowu Tymek. Jak już kiedyś pisałam Piotr pracuje na 2 etaty z czego 1 załatwia z domu. Na skutek tego po powrocie do domu ok. 17, zabawie z Tymkiem, gdzieś od 19 znowu pracuje. Czasem do 23, a czasem do 4 nad ranem.

Jak można się domyślić delikatnie mówiąc brak czasu na cokolwiek.
A kiedy trafia się wolna chwila zamiast pędzić do komputera idę zlec na kanapie i chociaż na chwilę zamknąć oczy.
Tak więc proszę nie potępiać mnie za nieobecność tylko zrozumieć. Ewentualnie spakować walizkę, przyjechać i trochu mnie odciążyć J

Nie chciałam wyjść w tym poście na umęczoną Matkę Polkę, ale ile, no ile można biegać z pochylonymi plecami za dzieckiem?? Nie wspominając już o czytaniu jednej ukochanej książeczki po naście razy dziennie i naśladowaniu zwierzątek ( chociaż kura, kogut i kot wychodzą mi zawodowo!!)

Na szczęście całe zmęczenie, i znużenie codzienną rutyną osładza mi widok uśmiechu z 4 ząbkami, czy też potok zagadujących mnie, jeszcze mało rozumianych słów

Solennie nie obiecuję poprawy, za to postaram się bardziej na bieżąco dawać znać co u nas, a zamiast tylko czytać Wasze posty ( co czynię regularnie) też zostawić jakiś komentarz








środa, 26 czerwca 2013

Jak nie urok to...

Tymek w szpitalu.
Podejrzenie rotawirus.
Ja sił brak.
Piotr tak samo.
Nie wiadomo kiedy mu się polepszy.
Makabra.
A wszystko to na parę dni przed planowanymi chrzcinami.
Jak widać diabeł zrobi wszystko byle by go nie wypędzić...

środa, 5 czerwca 2013



Ostatnie tygodnie nie były dla mnie łatwe. O ile ponoć nieszczęścia chodzą parami, tu u mnie przybiegło ich cale stado. I co rzadko mi się zdarza, po prostu się załamałam.
Nie chcę tutaj wchodzić w szczegóły, nie sądzę żeby mi to pomogło, a dla was stanowiło ciekawą lekturę. Pewne jest że wiele rzeczy się zmieniło, i teraz  trzeba znaleźć właściwe podejście i siły żeby przejść nad tym do porządku dziennego.
W ramach uwiecznienia dochodzenia do siebie dostałam od Piotra najlepszy prezent z możliwych w tej sytuacji: zostałam sama w domu. Wiem, wiem nie każda z was to zrozumie, ale naprawdę: od wczoraj ( kiedy to chłopaki  wyjechali) humor skacze mi do góry z każdą minutą.

Odkąd urodził się Tymek moje chwile dla samej siebie polegały na szybko wypitej kawie ( podczas gdy chłopaki szalały w pokoju obok), albo na przeczytaniu książki podczas spaceru.
Za mało żebym mogła się poczuć jak pełnowartościowa, zrelaksowana ja.

Od wczoraj, poza gruntownym sprzątaniem mam w planach tylko i wyłącznie relaks. A co przez to rozumiem? Ano na przykład wylegiwanie się do woli na kanapie z książką. Niby niewiele a jakiego daje kopa. No i rzecz której mi chyba najbardziej brakowało: wieczory tylko dla mnie.
Wieczory z dala od telewizora, karmienia, układania do snu.
Za to wieczory przy komputerze z dużą ilością muzyki, piwa i ….kanastą.
W czasach przed Tymkowych, kiedy Piotr był na delegacji w Hamburgu nic tak dobrze mi nie robiło jak właśnie wieczór dla mnie.
Wczoraj z nostalgią odszukałam zakurzoną play listę, założyłam słuchawki na uszy i spędziłam najprzyjemniejszy od dawna wieczór.
Zimna tatra mocna obok, logowanie na kurnik.pl, a w uszach  Pearl Jam, Maideni, Soil i wielu innych.
Myśli błądzące na wspomnieniach z wyjazdów do USA, wspinaczek po Tatrach i na tym kim parę lat temu chciałam być.
Moim największym marzeniem było zostanie ….ratownikiem TOPR.  Przygotowywałam się do tego solidnie przez dłuższy czas. Egzamin z topografii, asekuracji, jazdy na nartach miałam już zaliczone. Na niecałe 2 tyg. przed egzaminem kondycyjnym zmasakrowałam sobie na juwenaliach kolano. I całe, w sumie prawie 3 letnie przygotowania, poszły się rypać.  Jako osoba ze śrubami w kolanie stałam się dla TOPR-u bezużyteczna. Bolało jak diabli.
I trza było sobie znaleźć nowe zajęcie w życiu. Nie do końca mając pomysł na siebie zostałam podwójną panią magister, do tego…. projektantem odzieży i konstruktorem obuwia. A pracuje gdzie? W branży optycznej. Pokiełbasiło się trochu.
  Poczucia niespełnienia pewnie nigdy się nie pozbędę, ale patrząc się na to spokojnie dochodzę do wniosku że nie jest tak źle.
A miłością do gór zaraziłam już Piotra, i mam nadzieję że to samo uda mi się zrobić z Tymkiem. Zawsze to jakaś namiastka mojej niedoszłej kariery.


A od przyszłego tygodnia znowu nam się zmieni rozkład obowiązków. Chłopię moje będzie zasuwało można by rzec na dwa etaty. Od 8 do 16.30 na nowym etacie w korpo, a po godzinach przy komputerze tak jak dotychczas dla niemieckiego pracodawcy. Oznacza to że od poniedziałku do piątku będę z Tymkiem sama, a w weekendy po 10 godzin moją pańszczyznę będę obrabiać.
Ciekawe po jakim czasie oboje padniemy na pysk….
I tym optymistycznym akcentem kończę bo wiecie, biblioteka właśnie przysłała mi maila że mam kolejne książki do odbioru….


sobota, 4 maja 2013

Come back

Z dniem 24 kwietnia z nastawieniem pozytywnych wróciłam do pracy, po blisko półtora rocznej przerwie.

Po 3 godzinach miałam wrażenie jak by wyżej wymienionej przerwy nigdy nie było.
Umysł mój kaprawy szybko przypomniał sobie większość zawiłości i niuansów i można powiedzieć że praca ruszyła z kopyta.
Zatem większy kłopot niż z zagwózdkami merytorycznymi mam z bolącymi nogami i kręgosłupem.
Jak widać co innego z wózkiem po parku, co innego z dzieckiem się bawić, a co innego w butach na obcasie cały dzień dyrdać.
O okazach klientów wszelakich, o atmosferze nie do końca przyjaznej kiedy indziej będzie- dziś, w dniu wolnym nie chce sobie myśleniem o tym psuć humoru.
W kwietniu pańszczyznę odrabiałam na pełen etat, od maja tylko na pół. Szefostwo w swej łaskawości zezwoliło na kumulację godzin, więc wychodzą mi 2 dni pracujące w tygodniu po 10 godzin.
Podczas pierwszej takiej zmiany cały czas z tyłu głowy kołotała mi sie myśl że te 10 godzin zdecydowanie mogłabym spędzić produktywniej. Trudno się mówi. Nikt nie obiecywał że pańszczyzna przyjemna i satysfakcjonująca będzie.

Tymek ( jak na dziecię nie do końca matki polki przystało) nie przejął się moją nieobecnością.
Ja ( jak na nie do końca matkę polkę przystało) nie zamęczałam się myślami co tam u potomka slychać, i jak sobie radzi beze mnie.
Piotr na mój widok niemal zatańczył z radości i rzuciwszy mi potomka pobiegł na balkon, by tam w spokoju wypalić jeden po drugim papierosów parę. Po czym zarzekając się że wcale nie było źle, że nie wymęczony, zasnął snem kamiennym o 21.30.
Co będzie dalej na froncie -zobaczymy