niedziela, 30 grudnia 2012

Hobbit i remont


Z okazji trzeciej rocznicy zaręczyn, a także dla zachowania równowagi 
psychicznej trzeba się było wyrwać z domu.
 I tak oto zaliczyłam wczoraj randkę z mężem.
Z mężem i Hobbitem.
  Ja szłam nastawiona zdecydowanie negatywnie. Zauroczenie Władcą już dawno minęło, a tu kolejny film w podobnym klimacie do tego podzielony na 3 części.
 Za to Piotr nie mógł się go doczekać. Efekt? 
Ja wyszłam zadowolona, on lekko znudzony. 
Urzekła mnie charakteryzacja, plenery i większe poczucie humoru niż we Władcy.  Główna postać ( tj.Bilbo) nie jest ani trochu mdła i nudna  jak Frodo. 
Do tego zgraja różnorakich krasnali i 2,5 godziny szybko minęły.
Dla tych którzy planują się na niego wybrać nie polecam seansu w 3D, na cały film wysilili się może na 3,4 efekty które zdecydowanie nie rekompensują ich rzadkości.


Poza tym koniec roku zafundował nam nieplanowany remont łazienki.
Zaczęło się od delikatnej sugestii że jak nic przydałaby się nam w niej
 mała szafeczka na moje kosmetyczne klamoty.
Rozochocona pozytywną reakcją Piotra wyciągnęłam go na zakupy,
 i zamiast z jedną szafeczką wróciliśmy z kompletem mebli łazienkowych+ umywalką. Jako że cały komplet kosztował mniej niż niejedna szafka wyrzutów sumienia z powodu wydawania pieniędzy brak.
Nie przewidziałam tylko że o ile montaż szafki zajął by 20 minut, tak wymiana umywalki, doczyszczanie ścian z silikonu, wymiana rurek wszelakich i podwieszanie nowych szafek ślimaczy się od rana
 Wolę się tam nie zbliżać i broń boże nie komentować co by jakimś śrubokrętem czy innym narzędziem nie dostać.
Chociaż troszku mnie kusi żeby wspomnieć że ktoś już w wakacje planował mały remont przedpokoju…

czwartek, 27 grudnia 2012

To i owo


…i po Świętach.
Jakoś nie bardzo miałam na nie ochotę przed, nie udało mi się wczuć w
ich atmosferę, tak więc wcale mi szkoda nie jest że już po.
Były to bodajże 6 święta spędzone z Piotrem, pierwsze z Tymkiem
i chyba tylko przez to ostatnie na ciut dłużej zostaną mi w pamięci

Plusami  Świąt na pewno było to że…w końcu mogłam jeść co chciałam.
Zapobiegawczo na 2 tygodnie przed zaczęłam gromadzić zapasy mleka dla Tymka,
tak więc teraz na biodrach i brzuchu mam nowe warstwy tłuszczu: uszkowo-karpiowo-sernikowo-makowcowe.

Do tego po raz pierwszy od blisko roku miałam w ustach alkohol.
Smak wina po takiej przerwie-bezcenne. 

Poza tym, no cóż. Bardzo pozytywnie zaskoczyli nas współpracownicy Piotra z
Hamburga, mały dostał od nich paczkę pełną ubranek w rozmiarach wszelakich,
więc na kolejnych parę miesięcy mamy spokój.
I to naprawdę tyle co mogę napisać o świętach.


Za to z innych tematów.
Jak nic staję się choleryczką.
Głównie na lini opieki Piotra nad małym.
Od narodzin to ja się nim zajmowałam. Nie wiem czy o tym pisałam ale z przyczyn wszelakich niecałe 2 tygodnie po porodzie Piotr musiał jechać do Hamburga.
Pojechał i okazało się że tam Sodoma i Gomora, zostać musi na dłużej.
I tak oto wpadł do nas na 4 dni w listopadzie, a ostatecznie wrócił w piątek przed świętami. Chłopaki spędzili razem w sumie 16 dni. Na ponad 2 m-ce.
Jako prawie że samotna matka miałam ustalone, wyćwiczone co i jak robić.
Teraz kiedy jest nas dwójka do opieki czasem nie rozumie co on u licha robi.
Po diabła kołysa w jednej pozycji skoro to nie pomaga na płacz,
czy do cholery naprawdę tak ciężko jest dobrze zapiąć pieluchę i ja wiem
że ciężko w to uwierzyć ale łóżeczko dziecięce naprawdę nie ma służyć jako wieszak na czyjeś koszule!

Ja wiem, widzę że Piotr bardzo chce zrobić dobrze, przykłada się, ale czasem jeszcze nie umie. Pewne rzeczy są dla mnie oczywiste i ciężko mi uwierzyć że dla niego nie.
Chce mi się pogardliwie prychać kiedy mówi że zmęczył się wynoszeniem małego na 4 piętro po spacerze i teraz to koniecznie musi odpocząć. Albo że się nie wyspał w nocy ( bo RAZ!!! Do niego wstał)  i domaga się drzemki.
Ja kurcze przez ponad 2 miesiące radziłam sobie z tym sama i jakoś dawałam radę, więc czemu on nie?!
Popluje jadem jeszcze z tydzień, potem mam nadzieję ktoś nauczy się obsługi Tymka, a ja będę miała zasłużone mini wakacje

wtorek, 11 grudnia 2012


Dziń dybry.
To znowu ja. Ten sam Nadnatek tyle że w innym miejscu.
Póki co na spokojnie oswajam się z blogspotem i na spokojnie się przenoszę..
Tak więc na wszelkie niedoróbki blogowe póki co proszę przymknąć oko…

środa, 28 listopada 2012

Siedmioroczek

7 lat bycia razem minęło... Kiedy ?! Jak?!
 W czeluściach komputera mam zdjęcia z dnia kiedy się poznaliśmy.
Masakra. Piotr z mniejszą łysiną z przodu, ale za to z blond włosami. Kurcze, zapomniałam że on blondynem był!
Ja z czarnymi długimi dredami, z nieodzownym papierosem
w dłoni, ważąca tak ze 13 kg mniej niż teraz.
Ogólnie wyglądaliśmy jak para gówniarzy,
którymi wtedy byliśmy.
I na pewno nie myślałam że znajomość nie tylko przetrwa,
ale i zamieni się w małżeństwo z dzieckiem. 
Raczej spodziewałam się że więcej się nie spotkamy.
Pierwsze „kocham cię” obyło się bez szampana, bukietu róż, i muzyki skrzypiec w tle.
Po prostu siedząc na kanapie i rozmawiając o pierdółkach wszelakich Piotr nagle spytał: a kochasz mnie troszku? Bo ja ciebie tak. 
Tyle, czysta proza życia .

Czy te 7 lat było idealnych? A gdzie tam!
Były momenty kiedy zastanawiałam się czy
to ma sens, były momenty kiedy na widok
Piotra miałam ochotę wyć.
Bo co jak co, ale on zdecydowanie jest osobą która
potrafi mnie zdenerwować jak nikt inny.
Spowodować że się wściekam, płaczę,
ale też i śmieje na całego i czuje się niepokonana.
Istny kołowrotek.

Gdybym miała mu wystawić laurkę za ostatnie lata pewniewyglądała by ona tak:
z  powodu tylu lat zesobą chce ci powiedzieć że:
-dziękuję za to że nie przeszkadzasz mi kiedy czytam książkę
-doceniam to że często to ty robisz i przynosisz poranną kawę
-lubię kiedy zagrzebujesz się w kuchni  i z niewielu składników gotujesz dla nas coś pysznego
-nieustająco cieszę się na myśl o masażu mych umęczonych pleców, czy też stóp
- dziękuje że marudzisz tylko trochę kiedy zajmuje większą  część łóżka i kołdry
-cieszę się że tylko lekko się nabijasz  z mojego upodobania do wydawania zbyt wielu pieniędzy na książki i torebki
-jestem wdzięczna że nigdy ale to przenigdy nie dałeś mi odczuć żem coraz grubsza i niekoniecznie urodziwa
-podziwiam że wytrzymujesz moje humory i huśtawki nastrojów

Zaciskając zęby, ja naprawdę staram się nie denerwować i niebyć wredna kiedy:
-prowadzisz samochód zupełnie „nie po mojemu”
-zawsze tuż przed samym wyjściem z domu przypominasz sobie że jeszcze coś musisz zrobić/zabrać
-nieświadomie chomikujesz koło kanapy kubki z całego dnia
-podejmujesz decyzje w iście żółwim tempie
-zakupy w spożywcza ku zajmują ci 2 razy więcej czasu niż mnie
-po raz siedemnasty pytasz się o to samo
-zapominasz o tym jak się nazywają moje
znajome
-uważasz że w wielu sprawach to ty masz rację

Itd, itd,itd

Rozpoczynając ósmy wspólny rok nie łudzę się że minie bezproblemowo, my nie z tych. 
Myślę że znów będziemy mieć pełen przekrój sytuacji i emocji.
I nie życzę nam żeby było lepiej, wystarczy że gorzej
niż do tej pory nie będzie. 
Bo jak to kiedyś powiedziałeś: we dwójkę ze wszystkim damy sobie radę.

czwartek, 22 listopada 2012

Matka polka & syn

Dłuższa nieobecność w tym miejscu była sponsorowana przez nie działającego laptopa.
W ramach zastępstwa z Internetu korzystałam przez komórkę,ale nawet najwspanialszy aparat nie był w stanie mnie skłonić by coś pisać namałym ekraniku. Wybaczcie.

Troszku się działo przez ostatnie 3 tygodnie, ale jakoś niebardzo chce mi się wszystko szczegółowo opisywać. Zwłaszcza że w większościbyły to pierdoły. Tak więc skrótowo, ostatnio zaliczyliśmy: wizytę teściów (bleee), szczepienia (ała), skazę białkową ( grrr), i samotne macierzyństwo kiedyokazało się że Piotr (znowu) ostatni raz musi jechać do Hamburga.
Z rzeczy ciut nowszych hmm, wprawiam się w byciu mamą.

I jako matka polka z 7 tygodniowym stażem:
- tygodniowo ( w zależności od pogody) popierniczam pieszo zwózkiem ok.50 km
-stopniowo tracę węch i zapach mało którego pampersa jest mniew stanie ruszyć
-gdyby istniały mistrzostwa w przebieraniu niemowlaka naczas, spokojnie zajęłabym miejsce na podium
-stałam się całodobowym dostawcą mleka na żądanie
- o dziwo wysypiam się zdecydowanie lepiej niż w ciąży
-nie mam skrupułów żeby podrzucić Tymka mamie, a samej sięoddalić w kierunku kursu francuskiego czy też plotek przy kawie
-ważę tyle samo ile przed ciążą
-nauczyłam się wykorzystywać wolny czas do maksimum
- każdej napotkanej osobie nie pokazuje zdjęć małego i niezasypuje opowieściami o jego cudowności
-mam świadomość że misterem uniwersum ktoś nie zostanie, nochyba że przyznają dodatkowe punkty za klapnięte uszko i plamkę nad okiem
-czasem marzę o wieczorze spędzonym w samotności z zimnympiwem w jednej, a papierosem w drugiej dłoni
-ciągle się dziwie jak udało nam się zmajstrować coś takiego
-myślę że najgorsze jeszcze przede mną

A 7 tygodniowy Tymek? Hmmm
- cieszy się jak głupi do rybek na karuzeli
- dłuuuugo może się wpatrywać w szafę, albo lampę kuchenną
- po perypetiach wszelakich w końcu waży więcej niż pourodzeniu
-kąpiele i oporządzania znosi ze stoickim spokojem
-jest złotym medalistą w zapełnianiu pampersa na czas
- szóstym zmysłem wyczuwa kiedy zależy mi na tym żeby spał isię budzi
-czasem na mój widok przybiera minę pełną politowania
- doskonale mną manipuluje poprzez robienie śmiesznych min

I jeszcze tak długo można by wymieniać. Póki co macie ogólnyzarys z życia matki polki z synem




niedziela, 28 października 2012

Born in PRL

Na targach książki nie mogłam się oprzeć, i jedną z pozycji która kupiłam było : „ Nasz mały PRL, Pół roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem” . O czym to ? Za opisem ze strony wydawnictwa a o tym :
” Kolejki po girlandy papieru toaletowego, „Brutal” obok „PaniWalewskiej”, rodzinna podróż maluchem do Bułgarii. Czasy, w których panie nosiły trwałą, a panowie „męski zwis”, dobrze znamy z filmów Barei albo przeżyliśmy na własnej skórze... Ale warto spojrzeć na nie w zupełnie inny sposób.

 Dwójka dziennikarzy,Iza i Witek, postanowili na pół roku przenieść się do rzeczywistości przełomu lat 1981/1982. Zamieszkali w bloku z wielkiej płyty, zrezygnowali z Internetu i komórek, a po Warszawie jeździli fiatem 126p. Dziecku wręczyli zabawki pamiętające czasy Jaruzelskiego, a w ich kuchni zagościły dania polecane przez kultową „Przyjaciółkę”.

 Po co to wszystko?Autorzy sprawdzili czym różni się współczesne życie od tego sprzed trzech dekad. Zabrali nas w sentymentalną podróż, przyjrzeli się absurdom PRL-u, ale przede wszystkim szukali odpowiedzi na pytanie, czy dziś żyje się nam lepiej.

Dlaczego ta książka tak mnie zachwyciła?
Chyba dlatego że ja z PRL-u jestem.
Urodzona na początku lat 80-tych miałam okazję obżerać się wafelkami Kukuryku, kolekcjonować historyjki z gumy Donald, i grać w nieśmiertelne Pchełki.
Razem z koleżankami na trzepaku wyżerałyśmy palcami wspólną oranżadę w proszku w między czasie robiąc na ziemi „okienka”.

Do szkoły chodziłam w jakże uroczym chałacie,  codziennie piłam tam szklankę przydziałowego mleka,  pierwsze litery gryzmoliłam wiecznym piórem Ruch i Inco, a wycinanki robiłam z zeszytu papierów kolorowanych
Pamiętam tatę z kolegami w jakże uroczych tureckich sweterkach, i nas wszystkich w ortalionowych, pstrokatych dresach na jakiś wczasach.

W łazience stał proszek Ixi, Pollena 2000  i opakowanie płatków mydlanych które z uporem maniaka jak mama nie patrzyła, kruszyliśmy po całej łazience.
Marzyłam i w końcu dostałam własne pepegi, a w szafie na zimę czekały relaxy.
Powiewem wielkiego świata były wyprawy do Pewexu, a także wysyłane przez babcię z USA paczki ze słodyczami.
Pamiętam zakaz ich wynoszeniaz domu. Tak więc M&M-sy ( żółte!) żarło się tylko w domu.
Były też wielkie i grube bloki czekolady i marcepanu z których mama z ciotkami robiła nam potem przeróżne czekoladki.

No i rzecz jasna pochody pierwszo majowej z których pamiętam chęć posiadania własnej flagi, i akademie szkolne z okazji dnia kobiet, i dnia matki z obowiązkową obecnością! 

Dziadziu jeździł uwielbianą przez nas syrenką, w mroźne dn iwypychał buty gazetą w ramach ocieplenia ich, a ciotki z uporem maniaka robiły sobie na głowy baranki to jest trwałą. 

U babci zawsze w łazience stała Pani Walewska, a w tle leciały przeboje z magnetofonu Unitra.
Sąsiadowi długo nie mogłam zapomnieć że po wybuchu wCzarnobylu niemal siłą ewakuował nas do domu przed nadchodzącą chmurą, a nam się wtedy właśnie tak dobrze bawiło!!

I cholerką dłuuugo bym tak mogła wypisywać, oj długo.
Bo dla mnie PRL na zawsze będzie kojarzył się z dzieciństwem, a przedmioty z tego okresu będą trochu rozczulały. 
I nie mam zamiaru komentować tutaj ustroju, ani rozważać czy teraz lepiej czy gorzej jest. Tak sobie tylko troszku powspominałam.

Poniżej parę znalezionych w sieci zabawek z tamtych czasów. Pamięta je ktoś?:)
  

 

   



wtorek, 16 października 2012

Po Kulfonowo

No i w końcu nadszedł czas ( i wolna chwila) na spisanie wcale nie tak wstrząsającej, ale na pewno przydługawej opowieści porodowo/szpitalnej.

Jak już pisałam w ubiegły poniedziałek miałam stawić się (znowu!) w szpitalu na preindukcji porodu.
I o ile pierwszym razem jechaliśmy lekko podenerwowani takteraz raczej podekscytowani że nareszcie coś się zacznie dziać.
W miarę szybko przyjęto mnie na oddział, kazano się przebraćw piżamę, zakazano picia/jedzenia, i polecono wypocząć póki mogę.
Po paru godzinnym leżakowaniu zawołano mnie na założenieosławionego „balonika”.
Przyjemne to to nie było. Bolesne w momencie napełniania,ale dało się przeżyć.
Jako że ile można leżeć, z balonikiem dyndającym wiadomoskąd i Piotrem pod pachą zaczęłam przemierzać szpitalne korytarze wte i we wte.W pewnej chwili minął nas korowód na którego czele, na wózku, zwijająca się zbólu jechała dziewczyna której po mnie założono balonik.
Czyli o ho ho w każdej chwili może się zacząć coś dziać.
Jako że oczywiście nic takiego nie nastąpiło, Piotra odesłałamdo domu, a sama uwaliłam się z książką na kanapie co by jakoś zabić czas.
KTG na które co jakiś czas mnie wołano nie wykazałonajmniejszych nawet skurczy.
Powiedziano mi że w takim razie rano przeniosą mnie na salęporodową ( teraz leżałam na patologii ciąży) i będziemy dalej wypędzać Kulfona.
I tak minął cały dzień z balonikiem wepchniętym wiadomogdzie i zaczęła się upojna noc.
Kobieta z łóżka obok chrapała niczym starszy sierżantsztabowy, zagłuszając nawet radio w słuchawkach.
A ja no cóż, dalej zero zdenerwowania tylko coraz większepodniecenie że to już niebawem.
Potem pobudka bladym świtem i sruuuuuu na porodówkę.
Usunięto balonik, stwierdzono  że zdołał zrobić rozwarcie na 4 cm, podpiętopod oksytocynę, KTG i znowu kazano wypocząć póki mogę.
Jako że była już 7.30 w wybornym humorze zadzwoniłam doPiotra,  stwierdziwszy że nie ma się codo mnie spieszyć bo póki co nic się nie dzieje.
Spokojnie co chwila ucinałam sobie drzemkę, nieprzeszkadzała mi zaglądająca położna, ogólnie pełen relaks.
Z którejś tam drzemki wybudziło mnie piskanie z KTG.
Potemwpadła położna coś tam popatrzyła i znowu wypadła.
Zaraz po tym wpadła z lekarzem, popatrzyli, poszeptali poczym znowu wypadli.
Scenkę z wpadaniem/wypadaniem powtórzyli jeszcze ze dwa razypo czym lekarz stwierdził co następuje: Kulfonowi coraz mocniej spada tętno,skurczy póki co brak więc trza będzie przebić pęcherz płodowy, może to go cośrozrusza.
I ja w swym optymizmie i dobrym nastawieniu lekkopowiedziałam: ależ proszę bardzo!
I spokojnie rozstawiłam nogi.
Nie wiedziałam że coś może tak bardzo boleć. Nawet nie samoprzebijanie, ale później całe to gmeranie w środku, naciskanie, przesuwanie. Nasamą myśl, poważnie, wzdrygam się.
Lekarz z położną wyszli a ja leżałam jakoś usiłując dojść dosiebie.
Optymizm i dobre nastawienie diabli wzięli.

KTG znowu zaczęło wyć, tym razem zleciało się dwóch lekarzy,znowu coś zaczęli gwarzyć między sobą i wypadli z sali.
Wtedy na szczęście przyjechał Piotr, na widok mojej trochuspłakanej twarzy stanął jak wryty, ale nie zdążyliśmy nawet porządnie sięprzywitać kiedy znowu wpadło dwóch lekarzy, ordynator i położna.
Diagnoza była szybka: Kulfonowi coraz gwałtowniej spadatętno, mimo że jest rozwarcie siedzi za wysoko, coś tam jest za sztywne i niema szans żeby udało mu się samemu wyjść. 
A że czas nas goni to proszę przygotować ubranka dladziecka, i zabieramy Panią na salę operacyjną, będzie cesarka.
Mnie ulżyło ( że zaraz będzie, że zdążą go wyciągnąć, że niebędzie bolało) a Piotra spięło na całego ( ale co jak dlaczego)
I po chwili już byłam na sali. A tam co ?
Prawie że pełenrelaks. Osób multum, z czego każda rozluźniona, uśmiechnięta. Jeden żarcik,drugi i już leżałam znieczulona, za zaciągnięto przed twarzą kotarą.
Potem tylko usłyszałam no to zaczynamy, i….zaczeli.
Mrugnięcie okiem i głos: ooo, już jest główka.
Potem uczucie potrząsania mną za luźny brzuch, jakieśkwilenie , i coś sino/biało/czerwonego przesunęło mi się przed oczami.
Potem kwilenie przeszło w ryk, a położna czy diabli wiedząkim była zaczęła się śmiać że pięknie syn chce mnie powitać: płaczem na całego.
Podczas kiedy zszywali mi bebechy poczciwa kobita cały czasmówiła mi co się dzieje, że go wyciera, że zajmuje się pępkiem, że ma dołeczekw policzku jak się krzywi a potem nagle chluuuuuuuup i przy policzku wylądowałami jakaś mała wykrzywiona istotka która na dzień dobry ciachnęła mniepaznokciami po twarzy.
Znaczy się Kulfon powiedział dzień dobry.

Potem było już tylko weselej.
Małego wywieźli z sali, a ja podczas zszywania usiłowałamsię nie śmiać z opowieści anestezjologa o ostatniej randce.
I już było po wszystkim.
Potem już z Piotrem u boku zawieźli mnie na salępooperacyjną, a mnie znowu złapał atak śmiechu jak zaczął opowiadać jak tokurcgalopkiem pędził za Kulfonem na salę noworodków, i w biegu zdjęcia murobił.
Nie mineła godzina, i przywieźli nam małego na oddział.
No i tu oczywiście zaczęły się komentarze na temat wyglądu.
A to że ma kaprawe ucho, a to że jakieś plamki na twarzy, ato że spojrzenie groźne itd. itd. itd.

I wszystko było pięknie aż do czwartku kiedy to podczasrutynowych badań u Kulfona stwierdzono: zbyt szybki oddech, szmery w sercu iinfekcję.  Kazano zaczekać do popołudniana echo serca i przygotować się na dwie opcje: albo będzie dobrze, alboprzeniosą go na oddział patologii noworodka.
Nie muszę mówić że nerwy w tym momencie nas zżerały.
Mały leżał w inkubatorze a my zataczaliśmy kolejne koła poszpitalu usiłując nie wpaść w panikę.
W końcu wieczorem ( a miało być po południu) skończyły sięwszystkie badania, oddali nam Kulfona całego pokłutego, z założonym weflonem,kwilącego żałośnie.
Póki co mały cały czas zostaje pod kontrolą kardiologa,podano mu też antybiotyk i przez ten ostatni w szpitalu posiedzieliśmy trochudłużej.
Powyższa notkę pisze z przerwami od paru dni, i szczerzemówiąc nie udało mi się tego dobrze opisac.
Tydzień w szpitalu obfitował w zbyt wiele wrażeń, za wielesię działo.
Od narodzin małego, jego przejścia chorobowe, po spotkaniena oddziale znajomej z pracy, noclegi Piotra w szpitalu itd. itd. itd.
Ważne że mamy już to za sobą, a Wy macie coś do czytania :)

Jeśli miałabym się pokusić o szybką refleksję na temat szpitala,porodu itd:
może ja cienias jestem, ale jeśli następny poród  to tylko przez cesarkę. Wiem wiem, naturalnie jest w modzie, jest trendy ale ja pierniczę jeśli miało by mnie boleć przez naście godzin bez gwarancji powodzenia. A tak rach ciach ciach i już. A dochodzenie do siebie po cesarce nie jest ani szczególnie bolesne, ani nieprzyjemne.
I kurcze, przyjazny szpital, pokoje 2 osobowe, i fachowa opieka też dużo dają.  Nie wyobrażam sobie leżenia na sali np. 6 osobowej, pełnej matek z noworodkami, tłumem odwiedzającyh, co to to nie. 
Może rozpuszczona jestem ale taki już mój urok. Li i jedynie :)



wtorek, 9 października 2012

Kulfon

  
Dwa tygodnie po czasie, oceniony na 10 w skali Apgar,
2 października o godzinie 9.52 urodził się ważący 3720 kg, mierzący 55 cm Tymek, na co dzień dalej zwany Kulfonem.

Mimo najlepszych chęci napisania o tym wcześniej nie byłojak, bo dopiero wczoraj po południu wypuścili nas ze szpitala.
Opowieść o tym co się działo przez ostatni tydzień będzie długa, pewnie miejscami przynudnawa, i nie każdy podoła przeczytać ją do końca.
Dlatego też póki co odpuszczam,i jak Kulfon pójdzie spać, na spokojnie postaram się ją opisać

czwartek, 27 września 2012

Przed Kulfonowo

Od dzisiejszego ranka powinnam siedzieć w szpitalu napreindukcji porodu.
I znowu cholercia nie wyszło.
Ale po koleji.

Jak wiecie Kulfon zaczął pchać się na świat w 25 tygodniuciąży.
W związku z tym przez ostatnie miesiące leżałam, łykałamtryliony tabletek, oszczędzałam się jak tylko można i szału powoli przez todostawałam.
Z końcem sierpnia Najwyższy Ginekolog stwierdził żeniebezpieczeństwo minęło i Kulfon śmiało może się rodzić.
W końcu zezwolił najakąkolwiek aktywność, kazał odstawić tabletki i rozpoczęło się wyczekiwanie.
Tydzień pierwszy.
Nic
 Tydzień drugi.
Nic.
Tydzień trzeci.
Nic
Im bardziej czekaliśmy tym bardziej Kulfon grał nam nanosie.
Minął termin porodu.
Nic.
Śmiałam się że w takim razie może mały planuje urodzić sięna moje 30 urodziny co bym niezapomniany prezent miała.
Urodziny minęły.
Nic.
Domowe sposoby przyspieszenia porodu typu chodzenie poschodach czy seks też zawiodły.

Przez to całe nic Najwyższy Ginekolog zadecydował że jeśliKulfon się nie zdeklaruje to dziś mam się stawić na preindukcji porodu.
W skrócie na czym ona polega: dnia pierwszego kobiecie zakłada się dopochwowo cewnik Foleya zwany balonikiem, z którym przez kolejnych kilkanaście godzin łazi się po oddziale. 
Nie jest to ponoć przyjemne, a bardzo często cholernie bolesne.
Balonik ma za zadanie rozszerzyć szyjkę macicy.
Jeśli nie zacznie się akcja porodowa, dnia następnego podajesię oksytocynę w kroplówce, i po którejś tam zaczyna się poród.
Jeśli słabo idzie przebija się pęcherze płodowy .

Szczerze mówiąc wizja tak wywoływanego porodu lekko mnieprzerażała.
Bo o ile nie mam nic przeciwko wspomaganiu podczas, towywoływać na siłę, trochu na chama to już nie bardzo. Zresztą kto by się cieszył ze świadomości prawdopodobnie 2 dniowych męczarni.

Mając na uwadze że dziś,już zaraz się zacznie się jużzacznie ostatnie dni spędziłam pod hasłem: ostatnie razy.
Ostatni spędzony leniwie weekend, ostatnie spokojnieobejrzane Fakty,  ostatnie na dłuższyczas pierogi z mięsem, ostatnia czytana po nocy książka,itd. itd. itd.

Jako że Kulfon się nie zdeklarował, dziś rano zwarci igotowi zjawiliśmy się w szpitalu celem preindukcji.
I tutaj cześć i chwała pani doktor  z izby przyjęć.
Mądra kobita stwierdziła że nie ma mnie co teraz męczyć,Kulfon przez parę najbliższych dni da sobie jeszcze radę, a może i sam zdecydujesię wyjść.
Jeśli do poniedziałkowego ranka się nie zdeklaruje wtedy jużtrza będzie siłą go wygonić, bo dłuższe siedzenie w brzuchu będzie po prostu niebezpieczne.
A póki co kazała iść i męża molestować.

Ulżyło mi.
A z drugiej strony cholera jasna  mam już dosyć czekania, bo w sumie od początku czerwca było mówione że w każdym momencie może się zacząć. No ile można czekać.
No cóż, to ja już lepiej pójdę molestować Piotra i może coś z tego będzie.
A jak nie to przecież trochu przyjemności z wieczora nie zaszkodzi


środa, 26 września 2012

20>30

W tym tygodniu z pokorą i pewną dozą nieśmiałości porzuciłam raz na zawsze świat dwudziestolatków, i zostałam prawie ryczącą trzydziestką.
Z tej okazji powstała  obszerna notka której jednak Onet jakoś przepuścić nie chciał. Po paru daremnych i coraz bardziej denerwujących próbach notka wylądowała w śmieciach.

Jako że leniwa jestem ( a może po prostu już stara?) nie mam weny tworzyć jej od nowa. Wybaczycie? No wybaczcie ;)

Z frontu ciążowo-Kulfonowego:

jutro rano jadę do szpitala na preindukcję porodu. Zatem najdalej w piątek będzie po wszystkim.

I wtedy to dopiero się zacznie...

czwartek, 13 września 2012

Niewiele ostatnio piszę bo i niewiele się dzieje.
Czasem w przypływie energii wybywam na miasto w ramach kawy ze znajomymi, częściej wybieram zakopanie się na kanapie z książką, niż komputer. 
Rozleniwiam się póki mogę i skarg/zażaleń wtym temacie nie przyjmuję.
Poza tym, no cóż. Onet postanowił pouszczęśliwiać  blogowiczy na siłę, poulepszać, pozmieniać bez pytania się o zgodę.
W związku z tym coraz głośniej tłucze mi się w głowie opcja przenosin na blogspot.
Zapał studzi jedna maleńka rzecz: jak to zrobić do cholery.
I szkoda trochu jest mi miejsca gdzie mniej lub bardziej regularnie skrobię już od blisko 5 lat.
Jeśli któraś z Was zna przepis na szybkie i w miarę bezbolesne przenosiny bloga- chętnie posłucham.
W sprawie Kulfona, no cóż. Dziecię ewidentnie robi wszystko na opak. 
Jak nie trzeba było, to przez kilkanaście tygodni pchał się na świat. Po odstawieniu powstrzymujących go leków wszelakich i daniu zielonego światła do wyjścia, zagrał nam na nosie i pchać się przestał.
Znaczy się charakterek po mnie będzie…

czwartek, 30 sierpnia 2012

Wakacyjno-kryzysowo

Nie, nie urodziłam jeszcze.
Po prostu jak  się tylko  da staramy się wykorzystać ostatnie dni nietylko wakacji, ale i bycia tylko we dwójkę.
Znaczy się każdą wolną chwilęspędzamy poza miastem. Do Krakowa zjeżdżamy tylko na wizyty lekarskie, badania,a potem od razu sruuuuuu na wieś.
A tam, no cóż, jak to na wsi głuchej i spokojnej: sielanka.
Wychodzę przed chałupę w piżamie, zapadam się w leżaku, kawaw dłoni, widok na las, i dzień jakoś leci.
Obok leżaka stolik z książkami do przeczytania, obok nic cośdo przegryzania, pod stolikiem zapas picia i wakacjuje się na całego.
Wieczorem od niechcenia ognicho, na obiad czasem grill i takszybko ucieka dzień za dniem.
Świadomość że to ostatnie takie wyjazdy we dwójkę, ostatniespokojne ogniska dodają jeszcze temu uroku.
Humoru nie jest w stanie popsuć ani co chwila zmieniającasię pogoda,( czytanie przed chałupą, pod wielkim parasolem podczasulewy-bezcenne), ani złapana niemal że na środku autostrady guma, ani nawet kotsąsiadów który od paru nocy z uporem maniaka rzuca się nam na okna z rozpaczliwymmiauknięciem.
Laptopa nie biorę ze sobą więc jedyny kontakt z Internetem mamprzez komórkę. Ale że innych leniwych zajęć w bród , tak więc i z niej rzadko korzystam.
Z frontu ciążowego, no cóż, niewiele nowego.
Kulfon niczym Obcy co chwila porusza całym brzuchem.
Torba póki co częściowo spakowana zamieszkała w samochodzie,a nas dopadł kryzys nie tyle wiary co imienia.
Kulfoniastego imienia.
O ile parę miesięcy temu numerem jeden był Ignacy/Ignaś, toteraz powoli na prowadzenie wysuwa się Antoni/Antoś/Tosiek/Antek.
W tle ( zwłaszcza mnie) przesuwają się jeszcze inne imionatypu: Mieszko, Tadek, Tymek, Benedykt.
I bądź tu człowieku mądry i coś wybierz.
Ponoć kobieta na 2 tygodnie przed porodem głupieje, co też wyboru nie ułatwia.
Więc może Wy macie jakieś ulubione/dobrze się kojarzące męskieimiona do podzielenia się co?
Wspomóżcie ciężarną, wspomóżcie :)