wtorek, 12 lutego 2013


W piątek na weekend wpadła do nas z wizytą mama Piotra.
Pomiędzy zachwytami nad wnukiem, zabawami z wnukiem a wpatrywaniem się w wnuka znalazła czas na ulepienie tryliona pierogów ruskich.
Po czym stanowczo zażądała od nas opuszczenia domu w godzinach nocnych.
Ależ proszę bardzo!

Z domu bez Tymka wychodzę średnio 5,6 razy w tygodniu.
Ale wyjść wieczorem, w weekend , z mężem, w celu alkoholowym, ho ho, to się od dawna nie wydarzyło.

Przy pierwszym piwie (pitym po raz pierwszy od dawna w kuflu, przy knajpianym stoliku, w otoczeniu ludzi, w wielkim świecie rzec by można) pogratulowaliśmy sobie wyjścia, wznieśliśmy toast za ochoczą do zajęcia się wnukiem teściową, i powoli raczyliśmy się procentami.

Przy drugim humory skoczyły w górę o 100 %, a żeby zbyt szybko nie zakończyć wyjścia do pustawych żołądków wrzuciliśmy zestaw precli z masłami. Potem doszliśmy do wniosku że podobne wyjścia wieczorem z domu trzeba będzie częściej uskuteczniać.

Przy trzecim Piotr był gotów przysiąc że pomysł wyjścia wyszedł od niego, a ja ochoczo mu w tym przyklasnąć. Rozochoceni wizją wyjść z domu postanowiliśmy rozszerzyć je o ofertę kulturalną i chociaż raz na kwartał zawitać w teatrze czy też operze.

Przy czwartym poziom humoru osiągnął apogeum, zebrało nam się na śpiewy więc co by innym ludziom nie burzyć spokoju przenieśliśmy się na ulicę w ramach spaceru.

Tam już czyhała na nas budka z kebabem której nie mieliśmy się ani siły, ani ochoty się oprzeć.
Z coraz zimniejszymi kebabami w ręku udaliśmy się na spacerek Plantami, obok Wawelu, znacząc trasę przejścia kawałkami mięsa, sałaty i innych dodatków jedzeniowych.
Do domu po raz pierwszy od wieków zawitaliśmy po północy, zgodnie stwierdziliśmy brak kontroli czystości, i z resztkami kebaba w zębach runęliśmy spać.
Dzień następny powitaliśmy z lekka wymięci, pachnący dymem papierosów i zadowoleni z siebie jak rzadko kiedy.

Kolejne wyjście wieczorne zaplanowano na czwartek.
Tym razem w roli głównej zamiast piwa wystąpi stek z wołowiny argentyńskiej i wino.
Też nieźle.


sobota, 2 lutego 2013

Tymkowo




Grypsko straszne mnie dopadło i na dłuższy czas wyłączyło z życia, także komputerowego. Po powrocie do świata żywych w domu zastałam prawie że zgliszcza tak więc czasu wolnego za wiele nie miałam.
Ale ja nie o tym dziś chciałam.

Mniej wiecej rok temu upewniliśmy się że jestem w ciąży.
Wtedy cała ta sytuacja mimo enztuzjazmu i zadowolenia wydała mi się lekko absurdalna. Na USG zobaczyłam coś niespełna 4 mm, co kiedyś, w strasznie odległej przyszłości miało stać się dzieckiem.

Czasy przed-Tymkowe wydają mi się bardzo odległe,czasy kiedy z czystym sumieniem pławiłam się w egoiźmie, kiedy najważniesze było to czego ja chcę,potrzebuje.Jako osobie mocno skupionej na sobie ciężko mi było sobie wyobrazić że będe umiała to w sobie zmienić.
Moje wyobrażenia z tamtego czasu o sobie jako matce hmmm.
Na pewno nie chciałam zostać Matką Polką Umęczoną.
Na pewno nie chciałam podporządkowywać wszystkiego pod dziecko.
Jako że ostatni kontakt z niemowlakiem miałam prawie dekadę wcześniej cała pielęgnacja,opieka ( wszystko na co teraz w skrócie mówimy-oporzadzanie) trochu mnie przerażało. Zwłaszcza że wiedziałam że przez pierwsze 3 m-ce będe z tym sama.
I najnormalniej w świecie nie umiałam sobie wyobrazić własnego dziecka,połączenia mnie i Piotra.

Teraz tamtejeszy absurd waży blisko 7 kg, dziś z hukiem skończył 4 m-ce,i zdecydowanie zajął miejsce nr 1 w naszym życiu.
Będać w ciąży nie rozczulałam się na każde jego kopnięcie,nie gadałam godzinami do brzucha, i nie zamęczałam otoczenia opowieściami o przyszłym super dziecku.
Szczerze mogę przyznać że pierwszy widok Tymka nie wzbudził u mnie fali emocji, raczej westchnienie ulgi że już po wszystkim.Przez pierwszy dzień podchodziłam do niego raczej ostrożnie.
Większa fala uczuć przyszła dnia 3 w szpitalu, kiedy nagle okazało się że ma problemy z oddychaniem i sercem. Przez tych parę godzin kiedy leżał w inkubatorze, potem miał przeróżne badania, czekaliśmy na wyniki itd,obudziły się we mnie uczucia macierzeńskie. Nagle to Tymek stał się numerem jeden i tak już pewnie zostanie.

Jeszcze w ciąży nasłuchałam się/naczytałam że pierwsze tygodnie są najgorsze. Ze dziecko non stop płacze,że kolki, że moje niewyspanie itd.
Owszem czasem płakał, kolki miał ze 4 razy, a wysypiałam się lepiej niż w ciąży.
Bawiło mnie jak przeciągał się całym sobą i chrapał jak sierżant sztabowy.
Wtedy karmiony cycem, śpiący z wygody ze mną w łóżku przez większość czasu był jednak...nudnawy.
Nie oszukujmy się, z noworodkiem nie ma nie wiadomo jakiego kontaktu,jego reakcje są mocno ograniczone, a większość czasu jak nie przesypiał to przejadał.

A teraz? Niebo a ziemia. Raz że do pomocy mam Piotra, dwa to już zupełnie inne dziecko.
Nie tylko waży 2 razy więcej niż po urodzeniu, nie tylko zmienił się fizycznie, przede wszystkim z mało kumatego noworodka zmienił się w pełnego energi małego stworka.
Stworka który zwija się ze śmiechu, ślini się niemiłosiernie i zanosi się z radości na widok lampy kuchennej i wzorku na firance.Żeby nie było za kolorowo kłóci się pełnym głosem przy wyciąganiu z kąpieli i głośno woła kiedy ma dosyć samotnego leżenia na macie. A za punkt honoru postawił sobie wsadzenie sobie do ust wszystkich przedmiotów w domu mnieszych niż 1 metr. Z moimi palcami i włosami na czele, rzecz jasna.

Fizycznie bardziej wdał się w tatę. Po mnie oczy, dołeczek w policzku przy uśmiechaniu się i parę gestów.
Ziewa, gmera sobie pięścią w oczach, i śpi w pozycji takiej jak ja. I jak ja, jak zmęczony lub głodny to zły.
Jako dziecko od dłuższego czasu butelkowe, dziś z zimną krwią dał się nakarmić łyżeczką pierwszą zupą.
W nocy daje pospać,poza przerwami na jedzenie. Chyba że ma humorek i w okolicach godziny 4 nad ranem domaga się godzinnego uspokajania i noszenia na rękach.

Nie twierdzę że zajmuje pierwsze miejsce w rankingu na super niemowlaka wszechczasów.
Ale z pewnością mieści się w pierwszej setce ;)