czwartek, 26 kwietnia 2012

Garść przydługawych wspomnień ślubnych przy okazji rocznicy

*Z góry uprzedzam: jeśli ktoś nie ma ochoty na tekst w stylu: ale było! Myśmy najlepsi!  niech nie czyta.

W poniedziałek mamy z Piotrem pierwszą rocznicę ślubu.
Jakoś trudno mi w to uwierzyć bo dopiero co na spokojnie sobie wszystko planowaliśmy i załatwialiśmy!
Zresztą tamten okres wspominam bardzo pozytywnie.

Jak to się mówi: głupi ma zawsze szczęście.
No właśnie.
Większość rzeczy udawało nam się załatwić za pierwszym razem.
Tak było z miejscem, fotografem ,Dj, suknią ślubną,garniturem, zaproszeniami, florystyką czy cukiernią.

Udało nam się trafić na ludzi kontaktowych którzy szybko pojmowali o co nam chodzi.
Przy okazji z większością z nich można było konie kraść.

Co się nabrechtałam przy przymiarkach sukni to moje. 

Co się nagadałam z fotografem o pierdołach jak wyżej.

I co najważniejsze: można im było spokojnie zaufać.
Wystarczyło krótko powiedzieć czego oczekujemy, czego absolutnie nie chcemy i już. Voila!
Obyło się bez wielogodzinnego omawiania pierdołowatych szczegółów.

To jak dokładnie będzie wyglądał bukiet, sala, jaki smak tortu, jakie ciasta dowiedziałam się w dniu ślubu. 
Nie żeby mi to zwisało i dyndało, po prostu były rzeczy ważniejsze.A ja nie jestem osobą którą ekscytują kolory obrusów, czy też układ kwiatów.

Za wesele płaciliśmy sami ( poza suknią którą dostałam w prezencie od Babci), co  pozwoliło nam na samodzielne decydowanie o wszystkim. Nie ukrywam że było to dla nas bardzo ważne.
Parę miesięcy wcześniej odbyło się wesele szwagra finansowane przez rodziców i teściów.
A że płacili to też decydowali.
Od miejsca, daty przez listę zaproszonych gości po menu weselne.
Wyszło jak wyszło.
Na szczęście moi Rodzice, za co jestem im bardzo wdzięczna,  nigdy nie przejawiali zapędów do wtrącania się.

Co innego teściowie, a raczej teść.
A dlaczego ślub w Krakowie i to jeszcze nie w mojej parafi ale na Wawelu! ( hmm, bo ja z Krakowa, a na Wawelu byłam np. chrzczona? moi Rodzice brali tam ślub?)

A dlaczego wesele w Krakowie, jak tu za rogiem taka ładna sala weselna jest! ( przeurocza, po prostu przeurocza, zwłaszcza że ostatnio było się tam na stypie, no i znajduję się jedyne 350 km od miejsca ślubu)
A dlaczego taki termin??? Nie dość że nie ma literki R w nazwie, to jeszcze zaraz długi weekend i grill mu przepadnie ( taki, bo tak od dawien dawna chcieliśmy, a jak ktoś woli grilla, my się na pewno nie pogniewamy)

A dlaczego nie zapraszamy osób z jego strony rodziny,przyjaciół z bloku i kolegi z pracy kiedy on już im powiedział że są zaproszeni! ( a może dlatego że albo ich nieznany, albo się nie utrzymuje kontaktu, a tak przy okazji to ma być nasze wesele, a nie spęd jego znajomych od kieliszka?)

A dlaczego nie konsultowaliśmy z nim wyboru świadków?! (aleśmy okrutni)

A dlaczego ja przed kupnem sukni nie przyjechałam do nich się skonsultować?!?!?( jak mogłam)

A dlaczego on ma spać w hotelu a nie u mnie w domu??( bo nie chciałam dzień przed ślubem trafić do więzienia za zabójstwo w  afekcie?)

A kiedy ustalimy jak siedzimy przy głównym stole, bo on chce siedzieć na środku ( ano nigdy, bo przy głównym tylko my i świadkowie)

A dlaczego nie będzie rosołu i kotleta! Przecież goście tego oczekują! ( to sobie rosołu i kotleta w domu zjedzą)

A dlaczego i w ogóle jak mogliśmy mu powiedzieć że nie życzymy sobie żeby się upił ( może dlatego że jak by zaczął, tak jak to było na weselu u szwagra, ubliżać obsłudze, rodzinie panny młodej,  to moglibyśmy mieć kłopot z grzecznym poproszeniem go o opuszczenie wesela)

A dlaczego…
A dlaczego…
A dlaczego…

Część  zażaleń wysłuchaliśmy z uśmiechem, część przez zaciśnięte zęby.
Tata Piotra ma do nas ( mnie) żal że wesele nie było po jego myśli, i w ogóle jakieś dziwne.
Jak to się potem dowiedzieliśmy dziwne bo nie było ani stosownej dekoracji ( czyt. Łabędzi ze styropianu, balonów) bufiastej sukni,smętnego pierwszego tańca, orkiestry, podziękowań dla rodziców i typowych zabaw weselnych.

Wiadomo że nigdy nie zadowoli się wszystkich. I nie o to w tym chodzi
Nam się tam podobało;)

Jeszcze długo przed ślubem myślałam że się będę stresować/denerwować.
A gdzie tam. Chyba taką już mam naturę  że szczękanie zębami z nerwów to nie dla mnie.
Dzień przed obudziłam się z bananem na twarzy w świetnym humorze.
Cudna pogoda,w TV co chwila wzmianki o książęcym ślubie, atmosfera sama się robiła.
Czas leciał bardzo szybko, trza było suknię odebrać ,kupić buty i poszaleć na wieczorze panieńskim.
Po powrocie do domu padłam jak zabita.

A w dniu ślubu no cóż, ten sam dobry humor. 
Na spokojnie obudziłamsię koło 9, obfite śniadanie, i heja, rundka po fryzjerze, kosmetyczce.
W tym samym czasie Piotr przechodził ponoć męki piekielne.
Do tego stopnia że zamiast jak było umówione przyjechać do mnie samochodem wsiadł w taksówkę.
Pewnie doszło do niego na co się decyduje.

A później wszystko samo poszło. 
Zakładanie sukni i sruuu do kościoła.
Tam podpisanie dokumentów, bieg z Tatą do ołtarza i..AKCJA!
Potem wszystko w przyspieszonym tempie, rzut kieliszkami, tylko raz ćwiczony pierwszy taniec, hopkanie po parkiecie i…. i nie wiadomo kiedy już było po!
Jedno z nielicznych wesel które szybko mi mineło:)

Najmilej chyba wspominam następny poranek
Chóry anielskie przy przebudzeniu  (które okazały się śpiewami z beatyfikacji JPII)
Leniwe odpakowywanie prezentów. ( których losowanie odbywało się na zasadzie: na którego spadnie krawat na tego czas)
Leniwe śniadanie w pokoju. ( z wielgaśnym omletem, dzbankiem kawy i miseczką bekonu specjalnie na życzenie panny młodej)
Wymiana wrażeń na świeżo, jeszcze w ekscytacji.
Pobyt w hotelowym SPA z 1,5 godzinnym relaksujący masażem.
Dzień tylko dla nas.

A wieczorem mała kolacja z gośćmi którzy zostawali dłużej,małe poprawiny już na pokojach i tyle.
Czy czegoś żałuje?
Pewnie.
Nie wiem jak to się stało że np. nieudało mi się zatańczyć zTatą.
Czy coś byśmy zaplanowali inaczej?
Nie bardzo.

A teraz rok po ślubie, hmmmm, jest prawie tak samo jak przed.
Wrzeszczę o pozostawiane po całym domu naczynia, brudne skarpety pod łóżkiem.
Krytykuje jak Piotr prowadzi samochód.
On krytykuje jak ja prowadzę.
Raz na jakiś czas strzelę focha giganta.
On załamie ręce nad kolejnymi kupionymi przeze mnie książkami.
Stara bieda.
Tyle że teraz ,jak coś, ciężej się będzie z niej wyplątać :D