środa, 26 czerwca 2013

Jak nie urok to...

Tymek w szpitalu.
Podejrzenie rotawirus.
Ja sił brak.
Piotr tak samo.
Nie wiadomo kiedy mu się polepszy.
Makabra.
A wszystko to na parę dni przed planowanymi chrzcinami.
Jak widać diabeł zrobi wszystko byle by go nie wypędzić...

środa, 5 czerwca 2013



Ostatnie tygodnie nie były dla mnie łatwe. O ile ponoć nieszczęścia chodzą parami, tu u mnie przybiegło ich cale stado. I co rzadko mi się zdarza, po prostu się załamałam.
Nie chcę tutaj wchodzić w szczegóły, nie sądzę żeby mi to pomogło, a dla was stanowiło ciekawą lekturę. Pewne jest że wiele rzeczy się zmieniło, i teraz  trzeba znaleźć właściwe podejście i siły żeby przejść nad tym do porządku dziennego.
W ramach uwiecznienia dochodzenia do siebie dostałam od Piotra najlepszy prezent z możliwych w tej sytuacji: zostałam sama w domu. Wiem, wiem nie każda z was to zrozumie, ale naprawdę: od wczoraj ( kiedy to chłopaki  wyjechali) humor skacze mi do góry z każdą minutą.

Odkąd urodził się Tymek moje chwile dla samej siebie polegały na szybko wypitej kawie ( podczas gdy chłopaki szalały w pokoju obok), albo na przeczytaniu książki podczas spaceru.
Za mało żebym mogła się poczuć jak pełnowartościowa, zrelaksowana ja.

Od wczoraj, poza gruntownym sprzątaniem mam w planach tylko i wyłącznie relaks. A co przez to rozumiem? Ano na przykład wylegiwanie się do woli na kanapie z książką. Niby niewiele a jakiego daje kopa. No i rzecz której mi chyba najbardziej brakowało: wieczory tylko dla mnie.
Wieczory z dala od telewizora, karmienia, układania do snu.
Za to wieczory przy komputerze z dużą ilością muzyki, piwa i ….kanastą.
W czasach przed Tymkowych, kiedy Piotr był na delegacji w Hamburgu nic tak dobrze mi nie robiło jak właśnie wieczór dla mnie.
Wczoraj z nostalgią odszukałam zakurzoną play listę, założyłam słuchawki na uszy i spędziłam najprzyjemniejszy od dawna wieczór.
Zimna tatra mocna obok, logowanie na kurnik.pl, a w uszach  Pearl Jam, Maideni, Soil i wielu innych.
Myśli błądzące na wspomnieniach z wyjazdów do USA, wspinaczek po Tatrach i na tym kim parę lat temu chciałam być.
Moim największym marzeniem było zostanie ….ratownikiem TOPR.  Przygotowywałam się do tego solidnie przez dłuższy czas. Egzamin z topografii, asekuracji, jazdy na nartach miałam już zaliczone. Na niecałe 2 tyg. przed egzaminem kondycyjnym zmasakrowałam sobie na juwenaliach kolano. I całe, w sumie prawie 3 letnie przygotowania, poszły się rypać.  Jako osoba ze śrubami w kolanie stałam się dla TOPR-u bezużyteczna. Bolało jak diabli.
I trza było sobie znaleźć nowe zajęcie w życiu. Nie do końca mając pomysł na siebie zostałam podwójną panią magister, do tego…. projektantem odzieży i konstruktorem obuwia. A pracuje gdzie? W branży optycznej. Pokiełbasiło się trochu.
  Poczucia niespełnienia pewnie nigdy się nie pozbędę, ale patrząc się na to spokojnie dochodzę do wniosku że nie jest tak źle.
A miłością do gór zaraziłam już Piotra, i mam nadzieję że to samo uda mi się zrobić z Tymkiem. Zawsze to jakaś namiastka mojej niedoszłej kariery.


A od przyszłego tygodnia znowu nam się zmieni rozkład obowiązków. Chłopię moje będzie zasuwało można by rzec na dwa etaty. Od 8 do 16.30 na nowym etacie w korpo, a po godzinach przy komputerze tak jak dotychczas dla niemieckiego pracodawcy. Oznacza to że od poniedziałku do piątku będę z Tymkiem sama, a w weekendy po 10 godzin moją pańszczyznę będę obrabiać.
Ciekawe po jakim czasie oboje padniemy na pysk….
I tym optymistycznym akcentem kończę bo wiecie, biblioteka właśnie przysłała mi maila że mam kolejne książki do odbioru….