sobota, 4 maja 2013

Come back

Z dniem 24 kwietnia z nastawieniem pozytywnych wróciłam do pracy, po blisko półtora rocznej przerwie.

Po 3 godzinach miałam wrażenie jak by wyżej wymienionej przerwy nigdy nie było.
Umysł mój kaprawy szybko przypomniał sobie większość zawiłości i niuansów i można powiedzieć że praca ruszyła z kopyta.
Zatem większy kłopot niż z zagwózdkami merytorycznymi mam z bolącymi nogami i kręgosłupem.
Jak widać co innego z wózkiem po parku, co innego z dzieckiem się bawić, a co innego w butach na obcasie cały dzień dyrdać.
O okazach klientów wszelakich, o atmosferze nie do końca przyjaznej kiedy indziej będzie- dziś, w dniu wolnym nie chce sobie myśleniem o tym psuć humoru.
W kwietniu pańszczyznę odrabiałam na pełen etat, od maja tylko na pół. Szefostwo w swej łaskawości zezwoliło na kumulację godzin, więc wychodzą mi 2 dni pracujące w tygodniu po 10 godzin.
Podczas pierwszej takiej zmiany cały czas z tyłu głowy kołotała mi sie myśl że te 10 godzin zdecydowanie mogłabym spędzić produktywniej. Trudno się mówi. Nikt nie obiecywał że pańszczyzna przyjemna i satysfakcjonująca będzie.

Tymek ( jak na dziecię nie do końca matki polki przystało) nie przejął się moją nieobecnością.
Ja ( jak na nie do końca matkę polkę przystało) nie zamęczałam się myślami co tam u potomka slychać, i jak sobie radzi beze mnie.
Piotr na mój widok niemal zatańczył z radości i rzuciwszy mi potomka pobiegł na balkon, by tam w spokoju wypalić jeden po drugim papierosów parę. Po czym zarzekając się że wcale nie było źle, że nie wymęczony, zasnął snem kamiennym o 21.30.
Co będzie dalej na froncie -zobaczymy