Z okazji trzeciej
rocznicy zaręczyn, a także dla zachowania równowagi
psychicznej trzeba się było
wyrwać z domu.
I tak oto zaliczyłam wczoraj randkę z mężem.
Z mężem i
Hobbitem.
Ja szłam nastawiona
zdecydowanie negatywnie. Zauroczenie Władcą już dawno minęło, a tu kolejny film
w podobnym klimacie do tego podzielony na 3 części.
Za to Piotr nie mógł się go
doczekać. Efekt?
Ja wyszłam zadowolona, on lekko znudzony.
Urzekła mnie
charakteryzacja, plenery i większe poczucie humoru niż we Władcy. Główna postać ( tj.Bilbo) nie jest ani trochu
mdła i nudna jak Frodo.
Do tego zgraja różnorakich krasnali i 2,5
godziny szybko minęły.
Dla tych którzy
planują się na niego wybrać nie polecam seansu w 3D, na cały film wysilili się
może na 3,4 efekty które zdecydowanie nie rekompensują ich rzadkości.
Poza tym koniec
roku zafundował nam nieplanowany remont łazienki.
Zaczęło się od
delikatnej sugestii że jak nic przydałaby się nam w niej
mała szafeczka na moje
kosmetyczne klamoty.
Rozochocona
pozytywną reakcją Piotra wyciągnęłam go na zakupy,
i zamiast z jedną szafeczką wróciliśmy
z kompletem mebli łazienkowych+ umywalką. Jako że cały komplet kosztował mniej
niż niejedna szafka wyrzutów sumienia z powodu wydawania pieniędzy brak.
Nie przewidziałam tylko
że o ile montaż szafki zajął by 20 minut, tak wymiana umywalki, doczyszczanie
ścian z silikonu, wymiana rurek wszelakich i podwieszanie nowych szafek
ślimaczy się od rana
Wolę się tam nie zbliżać i broń boże nie komentować co by
jakimś śrubokrętem czy innym narzędziem nie dostać.
Chociaż troszku
mnie kusi żeby wspomnieć że ktoś już w wakacje planował mały remont przedpokoju…